23 kwietnia 2017

01. Los jest wymówką niezdecydowanych

Nie spodziewała się, że ten szary, pochmurny dzień odmieni wszystko. Nie dostała żadnego ostrzeżenia, gdy nagle na szali zostało położone życie jej i innych osób. Jeśli miałby ją ktoś spytać jak do tego doszło niechętnie przyznałaby, że to między innymi jej wina. Gdyby wcześniejszego wieczoru nie sięgnęli po rum, teraz stałaby pośród żywych, pobudzonych towarzyszy. Zamiast tego wpatrywała się w coraz to bardziej powiększającą się czerwoną kałużę, która sięgnęła jej butów. Zerknęła na bladą twarz drżącego w konwulsjach Tylana, który wywrócił oczami i zemdlał.

- Chcę rozmawiać z kapitanem. – wycedził kolejny raz mężczyzna w czerwonym stroju, który skojarzył się jej z członkami angielskiej marynarki wojennej. Przesunęła wzrok na stojącego kawałek dalej chłopaka o szarych tęczówkach oraz brązowej czuprynie, który uniósł z ciekawością brew, nie przejmując się zupełnie konającym członkiem załogi.

- A ja chciałbym rozstać się w pokoju. – powiedział w końcu, lekko prześmiewczym tonem, opierając jedną dłoń na schowanym za pasem mieczu i uśmiechając krzywo. – Jednak wy zabiliście niewinnego człowieka. Wdarliście się na Charona, a teraz rozkazujecie moim ludziom?

- Niewinnego? Przeklęte nasienie diabła nigdy nie będzie niewinne. – wypluł z jadem przywódca okrętu, który ich zatrzymał. Aurea nie mogła uwierzyć, że dali się w to wciągnąć. Ich zadanie nie było trudne. Płyną przed siebie, znajdują samotny statek kupca, który bezmyślnie wypłynął na nieznane mu wody i zabierają co chcą. Zamiast tego obudziły ją okrzyki majtków, którzy nie zwrócili uwagę na statek marynarki.

- Czego chcecie…? – urwał ciemnowłosy, szukając w głowie imienia rozmówcy, które wyleciało mu z głowy.

- Pułkownik Vincent Perrington. – powtórzył gburliwie mężczyzna, spoglądając na nich jak na ostatnie ścierwa i krzywiąc z niechęcią. – Jesteście aresztowani na mocy danej mi przez króla oraz…

- Za co? – przerwał mu nieuprzejmie chłopak, przewracając oczami i wzdychając ze znużeniem. – Nie zaatakowaliśmy was.

- Ale zaatakowalibyście kogoś innego. – zauważył stojący za pułkownikiem szczupły poczciwiec, którego brązowe pukle przecinały już srebrne włosy.

- Nie zostało już nam dużo prowiantu. Naszym celem był najbliższy port i kilka dni odpoczynku. – kontynuował Lucas, a w jego oczach pojawiły się pierwsze iskierki zirytowania. – Rozstańmy się w zgodzie, pułkowniku, i nic nikomu się nie stanie.

- Porozmawiamy przy napitku, którego zapewne wam nie brakuje. – zaproponował w końcu towarzysz pułkownika, który jako jedyny z grupy Perringtona na ich pokładzie nie wydawał się zdegustowany ich brudnymi twarzami. Lucas zmarszczył czoło w namyśle, ale po chwili skinął głową i obrócił na pięcie by poprowadzić do kajuty jadalnej. Aurea zagryzła wargę, widząc spojrzenia pozostałych członków załogi. Z cichym westchnieniem ruszyła za trojgiem mężczyzn, którzy zniknęli już za drzwiami. Kajuta jadalna była jednym z największych pomieszczeń na statku. Długi, drewniany stół został porządnie przymocowany do podłoża tak samo jak i dwie ławy do siedzenia. Uśmiechnęła się lekko, widząc, że Luke wolał obu nieproszonych gości  przyjąć tu, a nie w pokoju kapitana. Zasiedli z boku, brunet naprzeciwko dwóm starszym od siebie towarzyszom. Rzucił jej krótkie spojrzenie, więc pośpiesznie złapała trzy kufle i postawiła je na blacie. Później chwyciła za karafkę ze słodkim miodem nalewając ją ostrożnie do każdego kubka. Na kolejny ruch dłoni Lucasa przeszła do rogu, splatając dłonie i spuszczając na chwilę wzrok.

- Chcecie pieniędzy? Weźcie. Napitku? Pijcie. Nie mamy czasu na niespodziewane postoje. – wyjaśnił niemalże przyjaźnie, podnosząc kufel i biorąc solidny łyk. – Panowie?

- To nie będzie takie proste. – prychnął pułkownik, odsuwając od siebie kufel i prostując. – Chcemy byście…

- Oddali dziewczynę.

Aurea uniosła gwałtownie głowę, gdy tym razem to nie Lucas przerwał mężczyźnie. Oczy wszystkich wbiły się w trzeciego mężczyznę, który nerwowo potarł palcami o brodę, a potem zassał dolną wargę. Pułkownik również wpatrywał się w swojego towarzysza, który spojrzeniem starał mu się coś przekazać.

- Dziewczynę? – powtórzył cicho Lucas, rzucając jej oceniający wzrok, a potem marszcząc brwi dodał ponurym tonem kilka przekleństw. – Jest bezwartościowa dla panów, a nam umila wieczory.

- Jeżeli chcesz zachować resztę załogi żywą oraz swój okręt wystarczy, że ją nam przekażesz. – obiecał spokojnie zdenerwowany mężczyzna, krzywiąc lekko. – Kobieta nie powinna być na takim statku w takim towarzystwie. Ile ona ma lat? – mruknął do siebie, zwracając teraz w jej kierunku brązowe oczy, o dziwo ciepłe, a nie obrzydzone. – Dziewczyno, ile masz lat?

- Dwadzieścia wiosen, panie. – dygnęła, pozwalając czarnym włosom opaść na jej zarumienione policzki.

- George… - pułkownik w końcu się otrząsnął z szoku, mrużąc powieki i szykując do dyskusji, ale jedna mina jego towarzysza znów go uciszyła. Przełknął ślinę, rzucając Lucasowi niechętne spojrzenie i przytakując. – Dziewczyna za wolność. To dobra wymiana.

- Ona nie jest na sprzedaż. – burknął Lucas, zaplatając ramiona na piersiach. Aurea widziała jak gniew zaczyna nad nim panować, więc zrobiła krok do przodu znów przyciągając ich uwagę.

- Jak masz na imię? – zapytał niemalże troskliwie wspólnik pułkownika, posyłając delikatny uśmiech.

- Aurea. – mruknęła, zaciskając palce na szorstkim materiale spodni, których nie zdążyła zmienić po wczorajszej wichurze. Gdy uwaga obu mężczyzn wciąż była skupiona na niej złapała wzrok chłopaka, który zmarszczył brwi na jej zachowanie. Nieznacznie skinęła głową, pozwalając by jej usta zadrżały w udawanym strachu.

- Wolność, ale i gwarancja nietykalności aż do przesmyku Barbory. – odezwał się w końcu, opierając łokieć o blat i unosząc kąciki ust. – W zamian oddam wam tą dziwkę.

- W porządku. – pułkownik z trudem się zgodził, podnosząc od razu i otrzepując marynarkę z niewidzialnych okruchów. Aurea niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, gdy podszedł do niej George i zachęcająco skinął by wraz z nim ruszyła do wyjścia. Na zewnątrz sytuacja się nie zmieniła. Marynarze i piraci mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami, czekając aż przeciwnik zaatakuje.

- Przejdziesz przede mną. – zapewnił ją George, gdy podeszli do kładki łączącej oba pokłady. Zerknęła przez ramię na znajome twarze, teraz lekko zdumione. – Masz jakieś… rzeczy?

- Nie. Ja… nie mogłam. – wzruszyła ramionami, pozwalając sobie na kolejny słaby uśmiech. George pokiwał głową, wskazując kładkę i pomagając jej utrzymać równowagę. W trzech niepewnych krokach przeszła nad wzburzoną wodą, chwytając wyciągniętą dłoń jakiegoś członka załogi i zeskakując na pokład. Nie minęło dziesięć minut, a jej dawny statek odbił się i ruszył dalej przed siebie. Podeszła na rufę, obserwując znikającego we mgle Charona. Nie wiedziała jak długo wbijała wzrok w jeden punkt oraz nie zwróciła uwagę na ruch ich własnego statku. Dopiero gdy na jej ramiona opadł koc, a do nozdrzy dotarł zapach mężczyzny obróciła się i napotkała brązowe oczy.

- Jesteś już bezpieczna. – poinformował ją z ulgą, uśmiechając nieśmiało i drapiąc po brodzie. – Jestem lord George Tener.

- Jestem Aurea. – powtórzyła wcześniejsze słowa, przyglądając błyskowi w oczach mężczyzny. – Dlaczego pan, lordzie, mi pomógł?


- Znam twojego ojca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz