W pierwszej chwili nie mogła
zrozumieć skąd tak elegancki oraz zamożny człowiek, który na pewno żyje zgodnie
z zasadami oraz moralnością mógł znać jej ojca. Kochała go, to fakt, ale nawet
ona nie powiedziałaby, że był przykładnym obywatelem. Toż to byłoby wierutne
kłamstwo, a ona ich nie znosiła. Co nie oznaczało, że sama nie kłamała.
Dopiero po jakiś kolejnych sekundach
poczuła dziwny ucisk na sercu. Ten człowiek twierdził, że znał jej ojca. Ale
może miał na myśli… innego ojca niż tego, którego zwykła tak nazywać? Poruszyła
się niespokojnie, bo nie przypuszczała, że powodem dla którego wzbudziła
zainteresowanie tego mężczyzny było jej pochodzenie.
- Ojca? – zapytała cicho,
przekrzywiając głowę i prychając, gdy ciemny kosmyk opadł na jej oczy. Czuła
jak George lustruje ją uważnym wzrokiem, ale nie nachalnym. Raczej oceniającym,
nim jego uwaga na nowo nie skupiła się na jej oczach. Nie wyglądała zbyt
pięknie po miesiącu spędzonym na okręcie. Zdawała sobie sprawę, że jej włosy
znów były roztrzepane, krzywo ścięte i wpadające uparcie do oczu. Miała
spierzchniętą skórę, zdrowo zarumienioną od słońca oraz kilka zadrapań po ciężkiej
pracy na łajbie. Jej brązowe, obtarte spodnie nie powinny ujrzeć więcej światła
dziennego, a buty sięgające łydek już dawno powinny zostać oczyszczone. Koszula
miała piękną gamę różnokolorowych plam, w większości od nieznanych z
pochodzenia substancji.
- Tak, tak, to mój dobry
przyjaciel, Aureo. – uśmiechnął się znów tym ciepłym, troskliwym uśmiechem,
który w jakimś stopniu kojarzył jej się ze Świrniętym Joe wiecznie
przebywającym na Tortudze. Odrzuciła jednak wspomnienie wesołego staruszka,
który gdy była mała uczył ją magicznych sztuczek.
- Ja… nie wiem o czym pan mówi. –
westchnęła, przenosząc wzrok z rozmówcy na pracujących już na pokładzie
marynarzy. Powstrzymała złośliwy komentarz na temat nieudolności jednego
majtka, który miał problem ze zrobieniem zwykłego węzła. Złapała ciekawe
spojrzenia kilku innych, dostrzegając w końcu, że wśród nich nie było żadnej
kobiety. Mimo miesiąca spędzonego z samymi mężczyznami, drgnęła niespokojnie,
bo poczuła się ciut niekomfortowo. Nawet najmniejszy majtek wyglądał schludniej
i godniej niż ona.
- Och, biedne dziecko, oczywiście,
że nie wiesz. Może wejdziemy do środka, gdzie dostaniesz w końcu solidne
jedzenie oraz ciepły napitek? – zaproponował, kulturalnie wyciągając w jej
kierunku ramię. Przyjrzała się mu z ciekawością, przytakując i niechętnie
pozwalając poprowadzić. Nawet środek nie przypominał tak dobrze znanych jej
korytarzy. Tutaj wszystko lśniło nowością oraz pachniało mydłem oraz jakimś
specyfikiem. Jadalnia była ładnie urządzona, nie skromnie jak ich. Stół lśnił,
a na ławy ułożone miękkie poduszki do siedzenia.
- Dziękuję. – uśmiechnęła się do
jasnowłosego chłopaka, który postawił przed nią talerz ze smakowicie pachnącą
rybą. George usiadł naprzeciw niej z kielichem wina w dłoni i delikatnym
uśmiechem.
- Nie jestem pewien, ile tak
naprawdę o sobie wiesz, Aureo. – zaczął dość niepewnym głosem, drapiąc po
brodzie i wzdychając. – Mój przyjaciel wiele lat temu wypłynął w rejs na wyspę
znaną jako Szafirowy Raj. Gdy urządzono jego posiadłość posłał po swoje dzieci,
ale nikt nie spodziewał się, że złapie ich sztorm. Burza była wedle podań przerażająca,
zabójcza i niebezpieczna. Jedna fala porwała córkę mojego przyjaciela, a mimo
wielomiesięcznych poszukiwań ślad po niej zaginął.
Aurea przełknęła z trudem gorącą
zupę, zaciskając mocniej palce na łyżce. Dobrze wiedziała, że została wyłowiona
z wody jako mała dziewczynka. Jednak nie pamiętała zbyt wielu rzeczy przed
tonięciem w wodzie. Jedynie co to w snach słyszała krzyki ludzie, którzy wołali
jej imię, a potem była cisza. I ciemność.
- Pamiętam statek. – przyznała w
końcu, a ulga na twarzy rozmówcy lekko ją rozbawiła. Zapewne spodziewał się jej
krzyków bądź niedowierzania, ale Aurea była zbyt ciekawa własnej przeszłości by
zawracać sobie głowę takimi bzdurnymi emocjami.
- Naprawdę nie wiesz w jakim byłem
szoku, gdy ujrzałem cię drżącą pośród tamtych… panów. – chrząknął, upijając
kolejny łyk wina i znów wracając do pogodnego nastroju. – Twoja rodzina będzie
zachwycona moim podarkiem z podróży. Kto by się spodziewał, że przywiozę im
prawdziwą perłę?
Dziewczyna wykrzywiła z lekkością
usta w uśmiechu, jednak jej głowę zaprzątały inne myśli. Była bardziej ciekawa
jak zareaguje jej ojciec na wieść, że jego perełka została wykradziona.
Skrzywiła się lekko, wiedząc, że jeśli mężczyznę przerażała wizja sztormu, to
nawet nie wyobrażała sobie jego reakcji na gniew jej rodziciela. Odruchowo
uniosła dłoń na sznurek otaczający jej szyję i zacisnęła palce na złotym
medalionie, który jako mała dziewczynka dostała od opiekuna. Przedstawiał on
pirackie złoto, bardzo cenne, i ostatnio rzadko spotykane.
A potem jej myśli odpłynęły do
wspomnień. Czy pamiętała jeszcze jak wyglądali jej prawdziwi rodzice?
///
Po trzech kolejnych dniach miała
dosyć. Uwielbiała żeglugę, zapach słonej wody, powiew zimnego wiatru we włosach
oraz kropelki opadające na policzki przy mocniejszym uderzeniu fali. Jednak w
takim wypadku zwykle słyszała śmiechy oraz wesołe docinki. Tutaj natomiast nikt
nie pytany się nie odzywał, a pierwszy oficer ograniczał się do krótkich
komend.
W ciągu pierwszego dnia dostała od
komandora własną kajutę, odstąpioną jej przez George’a. W kącie stała misa z
wodą, którą opłukała twarz. Oprócz łóżka z zaskakująco wygodnym materacem i
niegryzącą policzek poduszką w pomieszczeniu stało biurko oraz mała
biblioteczka z nudnymi, politycznymi tytułami. Bardziej zainteresowała ją
prosta, szara tunika, którą znalazła złożoną i pozostawioną pod drzwiami. Dość
niechętnie zrzuciła ubrania zmieniając na nowe i mocno zawiązując sznureczki na
dekolcie. Poznała już codzienny rozkład
dnia. Tuż po wschodzie słońca przez korytarz przebiegał pokładowy, nawołując do
stołu. Najpierw spożywała posiłek ona w towarzystwie George’a, pułkownika,
komandora oraz pierwszego oficera. Dopiero po odstąpieniu przez nich od stołu
mogli do niego zasiąść niżej postawieni rangą, a pułkownik z komandorem znikali
w swoim gabinecie.
Pierwszy oficer, Thomas Baddot, był
ponurym, milczącym człowiekiem o niezbyt przyjaznej twarzy. Najczęściej jadł w
ciszy i jako pierwszy opuszczał jadalnię. Bardzo subtelnie dawał im do
zrozumienia, że nie przepada za dziewczyną. Ale Aurea równie niechętnie
podchodziła do jego obecności, więc nie miała mu tego za złe.
Pułkownik Vincent nie zmienił jej
zdania, co do swojej dwulicowości. Gdyby nie przyjaźń i szacunek wobec
George’a, zapewne, wolałby ich wszystkich tam zabić niż układać się z Lucasem.
Bardzo chętnie wypytywał ją o szlaki pirackie oraz ich kryjówki, ale twardo
powtarzała, że nic nie wie. Zamykali ją pod pokładem i rzadko kiedy rozmawiali
o tym w jej obecności.
Komandor, który przedstawił się
jako Rufus Script, był poczciwym i mężnym człowiekiem zbliżającym się wiekiem
do sześćdziesięciu wiosen. Jak zwykle uraczał ją uśmiechem i anegdotkami o
swoich młodzieńczych ekspedycjach, a ona ze szczerym zainteresowaniem
wsłuchiwała się w jego historie.
Więcej osób nie poznała osobiście,
co poniektórych kojarzyła z nawoływań oficera Baddota, ale nikt do niej się nie
zbliżał. Dlatego po śniadaniu, wymykała się do swojego pokoju, leżąc spokojnie
na łóżku i zastanawiając, co robić dalej. Nie planowała początkowo takiej
przygody jaką był powrót do pierwotnej rodziny. Czuła ciekawość na myśl o ojcu,
matce oraz podobno rodzeństwie, która posiadała. George jednakże ucinał szybko
rozmowy o jej familii, tłumacząc, że wszystkiego dowie się na miejscu.
Miejscem był port w Hartland, który
był celem ich rejsu, a przy okazji miejscem zamieszkania jej rodziny. Podobno
również miasteczko było rodzinnym domem samego George’a oraz komandora, który
lubił chwalić tamtejszy bar pod Kaczą Płetwą. Nie oczekiwał by ojciec bądź
matka chcieli ją tam zabrać, ale nie przerywała mężczyźnie podczas wzdychania
nad prawdziwym miodem pitnym oraz słodkim winem.
W czasie obiadu znów milczała,
woląc przysłuchiwać się rozmowom panów, którzy często nawiązywali do jakiś
bitew na północy oraz problemom finansowym tamtejszych lordów. Sama nie miała
większego pojęcia, co się dzieje dokładniej na lądzie, więc chłonęła każde
słowo. Od czasu do czasu musiała odpowiedzieć na pytania o samopoczucie,
jedzenie bądź czy nikt nie zakłóca jej spokoju.
Niestety, nikt nawet nie próbował
jej przeszkodzić. Dlatego znudzona oraz zirytowana swoją izolacją po raz
pierwszy opuściła kajutę oraz jadalnię i udała się na pokład. Kiedy wiatr
wywołał nieprzyjemny dreszcz na jej ciepłym ciele, westchnęła o dziwo z
zadowoleniem. Podeszła na lewą burtę, opierając ramionami o balustradę i
przyglądając niezmieniającemu się horyzontowi. Od kiedy zmieniła okręt na ten
mgła nie opuszczała ich ani na krok, spowalniając i zmuszając do wzmożonej
ostrożności. Zerknęła przez ramię na uwijających się w pracy marynarzy, którzy
z czerwonymi od chłodu rękoma naciągali żagle na drugi maszt.
- Musisz pociągnąć gwałtowniej. –
nie powstrzymała się od komentarza skierowanego do chłopaka, któremu
przyglądała się od kilku minut. Uniósł głowę, kierując w jej stronę szare jak
niebo oczy i marszcząc brwi.
- Co? – spytał głupio, gdy po raz
piąty jego węzeł się odplątał i opadł. Chwycił mocniej linę, a jego ramiona
napięły się, gdy na chwilę irytacja nad kawałkiem cholerstwa wzięła górę.
Uniosła kąciki ust domyślając się, że to jedna z pierwszych jego wypraw, skoro
takie trudności sprawiały mu banalne węzły. Przesunęła spojrzeniem po krótko
ściętych jasnych włosach, które przeczesywał ręką nerwowo. Miał szerokie
ramiona, ale bez widocznych aż tak dobrze mięśni. Jednakże wyglądał na
wystarczająco silnego by kiedyś dostać wyższą rangę.
- Nie cackaj się z tym. Szybko i
mocno pociągnij na koniec, a nie tak delikatnie. – wyjaśniła, spuszczając wzrok
na jego dłonie, gdy zaczął od nowa. Poczuła zaskakująco miłe zadowolenie, gdy jej
posłuchał, a węzeł nawet nie drgnął. Znów na nią spojrzał, teraz z ciekawością
oraz błyskiem wdzięczności, na co krótko skinęła głową.
- Dziękuję. – uśmiechnął się do
niej niemrawo, przestępując z nogi na nogę i otrzepując ręce. – Męczyłem się z
tym dobre piętnaście minut.
- Widziałam. – parsknęła,
przewracając oczami na jego lekko uniesione brwi. – Nie mogłam się powstrzymać
by przeszkadzać ci w tych trudach. To było całkiem zabawne.
- Całkiem interesujące jest to, że
kobieta zna się na tym lepiej niż ja. – wzruszył ramionami, podchodząc do
rzuconej na beczki sieci i z cichym przekleństwem zaczął odwiązywać
poprzyczepiane do sznureczków śmieci. Aurea bez zastanowienia przysiadła na
jednej z beczek, chwytając w ręce drugą część sieci i powoli również oczyszczając
ją.
- Podpatrzyłam co nieco przez te
parę lat. – mruknęła, przymykając powieki na kolejny powiew wiatru i wciągając
do płuc chłodne powietrze. – Niedługo ta mgła się rozproszy. Zaczyna w końcu
wiać, więc przyspieszymy.
- Oficer twierdzi, że to przez
ciebie wciąż tkwimy w tym miejscu. – uśmiechnął się jeszcze szerzej przez co w
prawym policzku ukazał się uroczy dołeczek. – No wiesz… kobieta na statku to
samo nieszczęście.
- Naprawdę wierzy w te przesądy? –
zaśmiała się cicho, opierając brodę na dłoni i nie spuszczając wzroku z
towarzysza zaczęła nucić melodię. – A ty?
- Czy uważam, że przynosisz nam
pecha? – cmoknął z niezadowoleniem, zerkając na nią oceniająco. – Jak dla mnie
wyglądasz trochę jak wiedźma.
- Wiedźma? – nie powstrzymała kolejnego
śmiechu, gdy zrobił znak krzyża. – Nie pierwszy raz to słyszę.
- Ale moi przyjaciele bardziej
skłaniają się do określenia boginka bądź nimfa. – dokończył, również wbijając w
nią szare spojrzenie i przyglądając, jak jej usta układają się w kolejnym
uśmiechu. – Dla mnie możesz być i tymi dwoma na raz.
- W sekrecie ci powiem, że nie mam
ani magicznych zdolności, ani nie jestem nieśmiertelna. – wyszeptała,
bezwiednie sięgając do medalika na szyi i pociągając go lekko. – Ale nie
przynoszę również pecha. Zazwyczaj szczęście mnie nie opuszcza.
- Powiedziała niewolnica piratów. –
prychnął, kontynuując odplątywanie i nagle kręcąc głową. – Wybacz, nawet ci się
nie przedstawiłem, czarownico. Thomas Atkins, młody marynarz na swoim czwartym
rejsie.
- Aurea. – odpowiedziała grzecznie,
zagryzając wargę na jego kolejne zaintrygowane spojrzenie. – Nie jestem pewna
jak dokończyć.
- No tak. Aurea Smith nie brzmi
złowrogo. – zgodził się, znów ją rozśmieszając swoją teatralną powagą. – Jak to
jest?
- Rozmawiać z człowiekiem, który
minął się z powołaniem? Zamiast bycia błaznem udaje słabo majtka. – Atkins
zmrużył powieki na taką obrazę, ale pokręcił przy tym z uśmiechem głową. – O co
pytasz, Thomasie?
- Przyjaciele zwracają się do mnie
Tommy, Aureo. – poprawił ją odruchowo, milknąc na chwilę i znów skupiając na
zadaniu. Kiedy już stwierdziła, że się rozmyślił odezwał się ponownie, ale
bardziej ostrożnie niż dotychczas dobierał słowa. – Jak to było… u nich?
Spuściła wzrok na swoje dłonie,
przypominając jak ramię w ramię walczyli, pili, śpiewali. A potem wspólnie
płynęli. Przed siebie. W nieznane. Naprzeciw przeznaczeniu. Nie spodziewali
się, że ich los jest jednak spleciony z marynarką wojenną, a później wszystko
potoczyło się szybko.
- Zmiennie. – odpowiedziała krótko,
nie pozwalając zagłębiać myślom w przeszłość. Decyzja zapadła, Lucas płynął w
przeciwną stronę. Pozostała ona oraz droga, którą wybrała.
Resztę dnia spędziła w towarzystwie
Tommy’ego pomagając mu w prostych czynnościach i ciesząc oczy morzem. Pozwoliła
chłopakowi opowiadać o celu ich podróży, który podobno był jednym z
najpiękniejszych miejsc na świecie. Nie chciała przypominać marynarzowi, że
póki co to on niewiele widział, ale podobała jej się jego wizja. Z chęcią
również dodał opowiastki o wcześniejszych rejsach, które wywołały u niego
nieprzyjemne wspomnienia o burzy. Dopiero pod wieczór, gdy głodna po
opuszczeniu obiadu powróciła do środka na kolacją, na której wysiedziała
niecałe dziesięć minut nim zdecydowała się ukryć w swojej kajucie.
Po raz pierwszy usnęła z delikatnym
uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz