- Zamierzasz tu stać dobre cztery
godziny i czekać aż dopłyniemy?
Uśmiechnęła się, ale nie spuściła
wzroku z lądu, który trzydzieści minut temu w końcu się ujawnił. Jak
zapowiedziała następnego poranka nie było śladu po gęstej mgle, a oni ruszyli
szybko do przodu. Gdy usłyszała pierwszy dzwon oznaczający port wybiegła z kajuty
i stanęła z przodu by widzieć ziemię.
- Zajmie nam to z dwie godziny, jak
już, Tommy. – zaprotestowała, w końcu rzucając przez ramię spojrzenie na
chłopaka. Blondyn przez tydzień był jednym z najciekawszych rozmówców jakich
mogła tutaj znaleźć. Dwa dni po pierwszej pogawędce jego przyjaciele, Mikael i
Aiden, odważyli się do nich dołączyć. Co więcej, cała trójka dostała więcej
luzu na życzenie George’a, którego ucieszyło, że w końcu przestała się samotnie
tułać po swoim pokoju. Polubiła szybko dwudziestodwuletniego Thomasa, który był
zabawnym towarzyszem o wybujałej wyobraźni. Mikael był niezmiernie miły, czasem
nieśmiały, gdy zostawali we dwójkę, ale nie miał mocnych w gry karciane. Jego
brązowe loczki dodawały mu jeszcze dziecięcego uroku mimo jego uporu, że na
wiosnę ukończył osiemnaście lat. Aiden był jej równolatkiem, a jednocześnie
starszym bratem Mikaela. Ich ojciec zginął na morzu wiele lat temu, a obaj
postanowili kontynuować tradycję służenia w marynarce. Aiden również miał
brązową czuprynę, ale nie kręciła się tak jak u młodszego. Zamiast tego był
pewniejszy siebie, wiecznie szukający zwady z innymi młokosami. Tommy, Mikael i
Aiden znali się od pieluch, więc bez słów potrafili się porozumiewać, ale nigdy
nie odtrącali jej towarzystwa. Dzięki nim na nowo zaczęła wychodzić na pokład
by czasem pomóc w drobnych pracach, a po południa przesiadywali w jadalni
oszukując wzajemnie w karty i sącząc brudną wodę o cytrusowym smaku.
- Nie możesz tak zakładać. A co jak
złapie nas burza? I piorun przełamie maszt? – Thomas pstryknął palcami,
siadając przy jej nogach i kopiąc złośliwie Mikaela, który przysnął z boku.
- Prędzej piorun trzaśnie ciebie,
kretynie. – parsknął Aiden, a ona wraz z Atkinsem spojrzała w jasne niebo bez
najmniejszej chmurki. Przesunęła wzrok na słońce, które było już bardziej na
zachodzie niż wschodzie.
- Będziemy tuż przed zmierzchem. –
oceniła, ignorując ich kłótnie na temat, którego uderzy piorun. Tommy’ego, bo
jest głupi czy Aidena bo był z nich najwyższy. Jak dla niej równie dobrze mógł
uderzyć i w nią, jeśli tylko ukróciłoby tą bezsensowną aferę.
- Denerwujesz się? – spytał ją Mikael,
gdy również usiadła, opierając plecami o balustradę i chowając przed wiatrem.
Podciągnęła pod siebie nogi, otrzepując brzydką sukienkę i zakładając czarny
pukiel za ucho.
- Tak. – przyznała, bo dopiero
teraz poczuła nieprzyjemny ucisk na myśl o rodzinie. A co jeśli już o niej
zapomnieli? Bądź wcale nie chcieli jej znaleźć? Przecież to była jej wina, że
wyleciała do wody. Gdyby nie głupota sześcioletniej dziewczynki, którą wtedy
była, to wciąż by z nimi żyła. A tak w pogoni za durnym kapeluszem wypadła do
oceanu, tonąc i umierając pod falami.
- Wiesz chociaż kim są? –
zaciekawił się Aiden, a Thomas mruknął do niego coś o bezczelnych pytaniach.
Aurea poklepała uspakajająco blondyna po ramieniu, bo jako jedyny wiedział, że
Lord Tener mimo wspominek nigdy nie użył nazwisk ani imion. Chciał ukrywać jej
tożsamość na statku pełnym nieznanych mu i niezaufanych mężczyzn.
- Nie. – spojrzała na brudne dłonie,
zastanawiając czy pozwolą jej się obmyć przed poznaniem rodziny. Nie chciała
wypaść od razu jako brudaska. Może to było i płytkie, ale zaczęło jej zależeć
na akceptacji ludzi, których kiedyś nazywała ojcem, matką czy rodzeństwem.
- Na pewno nie są tacy źli. – jej
milczenie Mikael odebrał w odwrotny sposób, uśmiechając krzywo i opiekuńczo
przyglądając. – Nasza matka bywa irytująca, ale jest dobra.
- A twoja? – zapytała Tommy’ego,
który rzucił jej niepokojąco smutne spojrzenie i westchnął.
- Nie znam rodziców. Wychowywałem
się w domu dziecka. – wzruszył ramionami, marszcząc czoło i uderzając głową o
balustradę. – Pewnie była ladacznicą bądź wygnaną młódką.
- Albo cię nie chciała. – dodał
Aiden, ale kopiąc przyjacielsko kolegę w kostkę. – Thomas często pomieszkuje u
nas, jeśli nie okręci sobie jakiejś panienki wokół palca.
- No proszę, jesteś takim łamaczem
serc? – zaśmiała się, spoglądając na siedzącego obok chłopaka. Sama od początku
potrafiła stwierdzić, że młodzieniec był przystojny. Miał jeszcze trochę
dziecięce i nie smagnięte doświadczeniem oblicze, ale jego oczy hipnotyzowały,
a uśmiech na pewno podbijał serca.
- Oczywiście, czarownico, nie mów
mi, że nie zauważyłaś! – złapał się za pierś, teatralnie opadając z sił. – A
tyle czasu zmarnowałem by cię zauroczyć i posiąść twoje uczucie.
- Ups. – wywróciła oczami, gdy
zaczął szlochać nad jej nieczułą osobą. Siedzieli tak jeszcze dobry kawałek
czasu, wiedząc, że niedługo przyjdzie czas rozstania. Zgodnie z założeniami
Aurei, gdy słońce napotkało linię horyzontu ich statek dobijał portu. Stała
wciąż na rufie, obserwując biegających wokół ludzi, pomagającym im przycumować.
W końcu opadła deska, a oni po kolei tuż za komandorem opuścili okręt. Aurea
zatrzymała się wraz z Lordem Tenrem przy karocy, żegnając z pułkownikiem i
pierwszym oficerem.
- Nigdy nie miałem na pokładzie
równie miłej pani, młoda Aureo. – powiedział do niej z uśmiechem komandor
Script, unosząc jej dłoń i składając na nim krótki pocałunek. – A mówią, że
przynosicie na morzu pecha!
- Dziękuję, to był zaszczyt płynąć
pod pana dowództwem. – schyliła głowę, a po sekundzie z pomocą lorda wsiadła do
karocy. Kolejne dwadzieścia minut przesiedziała z głową w oknie, oglądając z
fascynacją miasteczko. Domy tuż przy porcie należały do marynarzy, a w wielu
oknach dostrzegała kobiety wypatrujące ukochanych. Kawałeczek dalej był
ustawiony targ, na którym roznosił się nieprzyjemny zapach zepsutych ryb,
spoconych ciał, a chaos tworzyli i kupcy wzajemnie się przekrzykujący, i
kupujący. Ich powóz wyjechał z miasteczka, tocząc się po pagórkach i polach.
Jechali szybko wzdłuż wody, na którą rozciągał się przepiękny widok.
- Lilacs Manor. – George wskazał
jej ręką kierunek, gdzie miała spojrzeć. Oderwała oczy od zapierającego dech w
piersiach horyzontu z zachodzącym słońcem oraz statkiem w oddali. Przesunęła go
posłusznie na wprost, a na widok celu zachłysnęła się powietrzem z wrażenia.
Podniosła się, wychylając by móc lepiej przyjrzeć się posiadłości. Spodziewała
się raczej jakiejś chałupy, jakie opisywali bracia i Tommy. Zakładała, że jej
rodzina była kupiecka i przez jakiś handel lord poznał jej ojca. Teraz jednak
jej serce przyspieszyło, bo o to zmierzała do największego domu jaki widziała. Główny
gmach składał się z trzech pięter, a cztery wieżyczki wieńczyły każde złączenie
ścian. Dwa piętra rozchodziły się na stronę zachodnią oraz wschodnią, tworząc
literę C. Gdy minęli główną bramę, musieli przejechać jeszcze dobrą chwilę
przez ścieżkę, którą ozdabiały po bokach krzaki róży. Podjechali pod schody, a
ubrany w elegancki strój mężczyzna otworzył drzwi. Lord Tener wysiadł pierwszy
podając jej pomocną dłoń, gdy potykając się o krawędź sukni chciała jak
najszybciej się wydostać z karocy. Stanęła zdumiona wielkością i pięknem
budynku, którego ściany miały złotawy odcień, a ogromne drzwi spokojnie
pomieściłyby pięciu barczystych mężczyzn. Na drżących nogach pozwoliła
poprowadzić się schodami przed wejście, które otworzyło się tuż przed nimi.
- Lordzie Tener, już poinformowałem
pana o pańskim przyjeździe. – oznajmił starszawy kamerdyner, wpuszczająco do
holu, który znów zaskoczył dziewczynę przepychem. Nawet drzwi składały się z
wyrzeźbionych kwiatów i wijących wśród nich gałęzi. Marmurowa podłoga
zdecydowanie nie pasowała do jej ubłoconych butów, a płaszcz, który podała
czekającemu służącemu zasługiwał na miano zwykłej szmaty. Przesunęła wzrok
dalej, chłonąc wzrokiem gobeliny na ścianach i zatrzymując oczy na kolejnych
drzwiach, które miały zapewne prowadzić w głąb domu.
- Zapewne przyjmie nas w błękitnym
salonie? – jej towarzysz uśmiechnął się, gdy służący przytaknął z
porozumiewawczym błyskiem w oczach. Potem znów spojrzał na nią, a jego usta
otworzyły się z powodu zaskoczenia. Nic jednak nie powiedział, wskazując by
ruszyli za nim. Jak przypuszczała przeszli przez kolejne drzwi, tym razem
mniejsze, ale również z wyrzeźbionymi roślinami. Korytarz był długi, słyszała
tykanie dużego zegara stojącego przy ścianie oraz zapach róż, które poustawiano
w wazonach. Podłoga zaskrzypiała, kiedy kroczyli szybkim krokiem, przechodząc
do jednego z ostatnich pomieszczeń.
Błękitny salon, jak można sobie
wyobrazić był niebieski. Ściany pomalowano jasnoniebieski, duża sofa miała
błękitną narzutę, a poduszki jasno kremowe. Kominek zajmował pół ściany, obity
białym kamieniem, a pozostałe meble były z brzozy. Aurea nie wiedziała czym się
bardziej zachwycić. Dywanem leżącym przed kominem, który wydawał się być niczym
najbielsze futro jakie widziała czy widokiem z okien, przez które mogła oglądać
ocean i klify wyspy.
- George! Co za niespodzianka.
Spodziewałem się wizyty za parę dni, gdy już odpoczniesz, a tu proszę!
Obróciła się, czując jak serce na
sekundę przestało jej bić w klatce. Przez drzwi przeszedł wysoki mężczyzna o
czarnych, jak jej, włosach i brązowych oczach. Policzki pokrywał mu jednodniowy
zarost, więc domyśliła się, że naprawdę nie spodziewał się gości. Miał na sobie
ciemnogranatowe, eleganckie spodnie, wypastowane buty oraz czystą, białą
koszulę, której nie przepasał nawet pasem. Ciemne pukle opadały mu niesfornie
na czoło, gdy związał je jedynie niedbale sznurkiem na karku. Na środkowym
palcu u lewej dłoni lśnił sygnet, któremu nie mogła się bardziej przyjrzeć.
- Stary przyjacielu, wybacz, niezapowiedzianych
gości, jednak na okoliczności sądzę, że mi wybaczysz takie prostackie
zachowanie. – westchnął ze znużeniem Tener, ale jego oczy zamigotały
rozbawieniem oraz niecierpliwością. – Obiecałem przywieźć ci prezent, czyż nie?
- Obiecałeś to mi, jak i moim
dzieciom, drogi druhu. – zaśmiał się z rozbawieniem mężczyzna i dopiero wtedy
jego uwagę przykuła ona. W pierwszym odruchu jego oczy mignęły zaskoczeniem
oraz śmiechem, ale po sekundzie zmarszczył brwi i spoważniał.
- Francis, poznaj proszę Aureę. Aureo,
to… hrabia Francis Northernstar. – Geogre zrobił krok w bok, wbijając wzrok
najpierw w przyjaciela, potem w nią, a na koniec w płomienie kominka. Aurea
drgnęła, gdy hrabia powoli do niej podszedł, mierząc ją wzrokiem spod
przymrużonych powiek. W końcu dzielił ich niecały metr, a ona z ciekawością i
również przenikliwością przyglądała się mężczyźnie stojącym przed nią. Miał
szczupłą twarz z zarysowanymi ostro policzkami oraz trochę garbatym nosem. W
kącikach jego oczu znajdywały się maleńkie zmarszczki, a usta zaciskały się w
jedną linię. Po dłuższym namyśle potrafiła odnaleźć podobieństwo w ich pełnych
ustach, lekko spiczastej brodzie, a nawet kolorze włosów.
- Aurea? – powtórzył cicho,
wyciągając ostrożnie dłoń i palcami muskając jej policzek. – Nawet podobnie
brzmi do Ailin.
- Równie podobne jak kot do psa. –
mruknęła odruchowo, krzywiąc na swój głupi komentarz. Hrabia jednak uśmiechnął
się równie ironicznie, a jego oczy rozbłysły.
- Chociaż pierwsza literka się
zgadza, Ai… Aureo. – po krótkim namyśle, przyciągnął ją do siebie i mocno
uścisnął. Spięła się zaskoczona takim ufnym gestem, ale powstrzymała chęć
uderzenia i wykrzywienia jego ręki do tyłu. Stała po prostu spięta, wpatrując w
sufit i zastanawiając, co ona sobie wyobrażała.
- Francis…
- Och, wybacz, Aureo. – tym razem
się nie zawahał przy użyciu jej imienia, odsuwając ją na długość ramienia i
prostując. – Nie mogłem się powstrzymać. Jesteś… jesteś moją córką. A ja…
myślałem, że umarłaś jako dziecko.
- Los bywa przekorny. – westchnęła,
ignorując fakt, że nie pomylił się co do jej śmierci. Poruszyła się
niespokojnie, bo znów wbił w nią bezczelnie wzrok i powoli rozumiała niechęć
swoich pirackich znajomych do jej częstego wpatrywania się w nich tak
przenikliwie. Może to też ich łączyło?
- Zaprowadzę cię do twojego pokoju,
pewnie pragniesz o chwili spokoju. Poproszę też o przygotowanie łaźni oraz
ubrań, a jeżeli nabierzesz ochoty, to i kolację. Jedliście coś? Masz ulubione
dania? – Francis zdumiewająco szybko wypowiadał kolejne słowa, wyprowadzając ją
z błękitnego salonu i prowadząc do schodów. Obejrzała się tylko raz, łapiąc
uspokajająco ciepłe oczy lorda Geroge’a, który skinął lekko głową. Wyłączyła
się z jego monologu, który chociaż w pewien sposób był miły, to jednak zbytnio
rozproszyło ją bogactwo domu. Zatrzymali się dopiero na trzecim piętrze, gdzie
korytarz znów zdobiły żywe kwiaty, rzeźby oraz obrazy. Minęli małą
biblioteczkę, salonik i pokój muzyczny. Dopiero ostatnie drzwi okazały się ich
celem.
Weszła do środka, zachęcona
uśmiechem hrabiego i znów zatrzymała się zaskoczona. Komnata była większa od
jakiejkolwiek, w której kiedykolwiek miała szansę się znaleźć. Ściany
pomalowano na kolor bzu, a liczne akcenty tych kwiatów można było odnaleźć i w
wyrytych na szafie, nóżkach foteli i serwetkach, zakrywających stół. Tutaj
kominek był z czarnego kamienia i nie palił się, ale ustawiono na nim wiele
świec, które również zachęcały do zapalenia. W centralnej części ustawiono
kilka puf oraz foteli, a na środku ustawiono stoliczek. Z prawej strony
większość ściany zajmowała ogromna biblioteczka, a tuż przy niej dębowe biurko.
Okna sięgały podłogi, a kończyły przy suficie, więc mogła usiąść i wpatrywać
się w niekończący krajobraz morza i klifów, które tak kochała.
- Tam znajduje się sypialnia, a tu
drzwi prowadzą do łazienki. Również z sypialnej części masz do niej dostęp. Tutaj
masz swoją garderobę… jednak poproszę o coś innego. – skrzywił się, gdy weszli
do sypialni i machnął ręką na dużą szafę. Ściana naprzeciw nich miała beżowy
odcień, który bardzo przypadł dziewczynie do gustu. Pozostałe ściany pomalowano
na ciut ciemniejszy brąz, który pasował do dużego łózka z kolumnami oraz
baldachimem. Ona jednak wolała podejść do okien przy których parapety obito
miłym materiałem by móc na nich usiąść i opierając o ścianę mieć niesamowity
widok. Musnęła palcami ciężkich zasłon, a potem krzywiąc, gdy zostawiła na nich
ciemny, brudny ślad. Francis wciąż opowiadał, co gdzie się znajduje, ale gdy
zauważył w końcu jej rozproszoną minę umilkł. Pozwolił dziewczynie przejść
przez całą szerokość, kiedy oglądała ręcznie rzeźbioną w drewnie toaletkę.
Zatrzymała się przy kolejnym biurku, na którym ustawiono bukiet ze świeżymi
liliami.
- Kiedyś je uwielbiałaś i zawsze
pilnujemy by tu były. – mruknął, a jego oczy na chwilę straciły blask. – Jeśli
coś nie przypadnie ci do gustu, Aureo, to oczywiście zmienimy. Mogę je wyrzucić
bądź…
- Nie. – przerwała mu niegrzecznie,
spuszczając wzrok na kwiaty i wciągając ich słodki zapach, uniosła kąciki ust.
– Wciąż je uwielbiam.
- To niesamowite. Jesteś cudem,
Aureo. – szepnął, wyciągając rękę, ale kręcąc głową i ze zrezygnowaniem zrobił
krok do tyłu. Pomasował się z roztargnieniem po karku, wypuszczając powietrze i
znów posyłając jej uśmiech. – Wybacz. Nie potrafię uwierzyć w twoją obecność
tutaj.
- Ja też. – przyznała, zaplatając
ramiona na piersiach i wzruszając ramionami. Nie wiedziała jak się zachować w
towarzystwie mężczyzny, który był jej biologicznym ojcem, a jednocześnie
nieznajomym. Gdyby to był jej tata, ten który uczył ją walki, ten który
irytował się na jej znajomość przekleństw oraz niezapowiedziane rejsy, to bez
wątpienia by go teraz uściskała. Zamiast tego wpatrywała się w człowieka,
patrzącego na nią z desperacką nadzieją na jakikolwiek znak od niej, że go
pamięta. A ona nawet starając się wymusić wspomnienia, ostatnio rzeczą jaką
widziała była ciemność.
- Przyślę zaraz służki. I spotkamy
się przy śniadaniu. – chrząknął, zatrzymując w drzwiach sypialni i znów na nią
zerkając. – Kolorowych snów, Aureo.
- Dobranoc. – odpowiedziała,
przysłuchując jego milknącym krokom. Opadła z cichym sapnięciem na krzesło,
opierając czoło na dłoni i starając unormować oddech. Zachowywała się
zaskakująco spokojnie. I całkowicie inaczej od zwyczajnej, codziennej Aurei.
Miała ochotę krzyczeć, płakać i śmiać się. Kto by przypuszczał, że pozwalając
ciekawości zwyciężyć oraz zmieniając statki pozna rodzinę. Rodzinę, którą
utraciła, której nie pamiętała, a która podobno za nią tęskniła.
Odgoniła niepotrzebne troski o
Lucasa i pozostałych, woląc wyobrażać sobie jak bezpiecznie dopływają do
przesmyku. Potem tydzień spokojnej żeglugi i dobiją Wyspy Czaszek. To tam
rozniesie się wieść o jej odłączeniu się od załogi. Również stamtąd wieczorem
wypłyną inne łajby, a co druga skieruje się na Szturmowe Skały, gdzie znając
życie przebywał jej ojciec. Najświeższe wieści o niej dotrą więc do niego za niecały
miesiąc. A znając jego gwałtowny temperament od razu zacznie szukać Luke’a,
który – jeśli nie jest tak głupi jak wygląda – już teraz przygotowuje się na
starcie z gniewem nadopiekuńczego mężczyzny. Dostała zatem miesiąc na poznanie
tych ludzi nim jej czas przeminie.
- Ailin?
Podskoczyła zaskoczona, że nie
usłyszała wejścia niezapowiedzianego gościa. Uniosła głowę, podrywając na nogi,
gdy o to stanęła naprzeciw siebie.