25 kwietnia 2017

03. Człowiek nigdzie naprawdę nie był, póki nie wróci do domu.

- Zamierzasz tu stać dobre cztery godziny i czekać aż dopłyniemy?

Uśmiechnęła się, ale nie spuściła wzroku z lądu, który trzydzieści minut temu w końcu się ujawnił. Jak zapowiedziała następnego poranka nie było śladu po gęstej mgle, a oni ruszyli szybko do przodu. Gdy usłyszała pierwszy dzwon oznaczający port wybiegła z kajuty i stanęła z przodu by widzieć ziemię.

- Zajmie nam to z dwie godziny, jak już, Tommy. – zaprotestowała, w końcu rzucając przez ramię spojrzenie na chłopaka. Blondyn przez tydzień był jednym z najciekawszych rozmówców jakich mogła tutaj znaleźć. Dwa dni po pierwszej pogawędce jego przyjaciele, Mikael i Aiden, odważyli się do nich dołączyć. Co więcej, cała trójka dostała więcej luzu na życzenie George’a, którego ucieszyło, że w końcu przestała się samotnie tułać po swoim pokoju. Polubiła szybko dwudziestodwuletniego Thomasa, który był zabawnym towarzyszem o wybujałej wyobraźni. Mikael był niezmiernie miły, czasem nieśmiały, gdy zostawali we dwójkę, ale nie miał mocnych w gry karciane. Jego brązowe loczki dodawały mu jeszcze dziecięcego uroku mimo jego uporu, że na wiosnę ukończył osiemnaście lat. Aiden był jej równolatkiem, a jednocześnie starszym bratem Mikaela. Ich ojciec zginął na morzu wiele lat temu, a obaj postanowili kontynuować tradycję służenia w marynarce. Aiden również miał brązową czuprynę, ale nie kręciła się tak jak u młodszego. Zamiast tego był pewniejszy siebie, wiecznie szukający zwady z innymi młokosami. Tommy, Mikael i Aiden znali się od pieluch, więc bez słów potrafili się porozumiewać, ale nigdy nie odtrącali jej towarzystwa. Dzięki nim na nowo zaczęła wychodzić na pokład by czasem pomóc w drobnych pracach, a po południa przesiadywali w jadalni oszukując wzajemnie w karty i sącząc brudną wodę o cytrusowym smaku.

- Nie możesz tak zakładać. A co jak złapie nas burza? I piorun przełamie maszt? – Thomas pstryknął palcami, siadając przy jej nogach i kopiąc złośliwie Mikaela, który przysnął z boku.

- Prędzej piorun trzaśnie ciebie, kretynie. – parsknął Aiden, a ona wraz z Atkinsem spojrzała w jasne niebo bez najmniejszej chmurki. Przesunęła wzrok na słońce, które było już bardziej na zachodzie niż wschodzie.

- Będziemy tuż przed zmierzchem. – oceniła, ignorując ich kłótnie na temat, którego uderzy piorun. Tommy’ego, bo jest głupi czy Aidena bo był z nich najwyższy. Jak dla niej równie dobrze mógł uderzyć i w nią, jeśli tylko ukróciłoby tą bezsensowną aferę.

- Denerwujesz się? – spytał ją Mikael, gdy również usiadła, opierając plecami o balustradę i chowając przed wiatrem. Podciągnęła pod siebie nogi, otrzepując brzydką sukienkę i zakładając czarny pukiel za ucho.

- Tak. – przyznała, bo dopiero teraz poczuła nieprzyjemny ucisk na myśl o rodzinie. A co jeśli już o niej zapomnieli? Bądź wcale nie chcieli jej znaleźć? Przecież to była jej wina, że wyleciała do wody. Gdyby nie głupota sześcioletniej dziewczynki, którą wtedy była, to wciąż by z nimi żyła. A tak w pogoni za durnym kapeluszem wypadła do oceanu, tonąc i umierając pod falami.

- Wiesz chociaż kim są? – zaciekawił się Aiden, a Thomas mruknął do niego coś o bezczelnych pytaniach. Aurea poklepała uspakajająco blondyna po ramieniu, bo jako jedyny wiedział, że Lord Tener mimo wspominek nigdy nie użył nazwisk ani imion. Chciał ukrywać jej tożsamość na statku pełnym nieznanych mu i niezaufanych mężczyzn.

- Nie. – spojrzała na brudne dłonie, zastanawiając czy pozwolą jej się obmyć przed poznaniem rodziny. Nie chciała wypaść od razu jako brudaska. Może to było i płytkie, ale zaczęło jej zależeć na akceptacji ludzi, których kiedyś nazywała ojcem, matką czy rodzeństwem.

- Na pewno nie są tacy źli. – jej milczenie Mikael odebrał w odwrotny sposób, uśmiechając krzywo i opiekuńczo przyglądając. – Nasza matka bywa irytująca, ale jest dobra.

- A twoja? – zapytała Tommy’ego, który rzucił jej niepokojąco smutne spojrzenie i westchnął.
- Nie znam rodziców. Wychowywałem się w domu dziecka. – wzruszył ramionami, marszcząc czoło i uderzając głową o balustradę. – Pewnie była ladacznicą bądź wygnaną młódką.

- Albo cię nie chciała. – dodał Aiden, ale kopiąc przyjacielsko kolegę w kostkę. – Thomas często pomieszkuje u nas, jeśli nie okręci sobie jakiejś panienki wokół palca.

- No proszę, jesteś takim łamaczem serc? – zaśmiała się, spoglądając na siedzącego obok chłopaka. Sama od początku potrafiła stwierdzić, że młodzieniec był przystojny. Miał jeszcze trochę dziecięce i nie smagnięte doświadczeniem oblicze, ale jego oczy hipnotyzowały, a uśmiech na pewno podbijał serca.

- Oczywiście, czarownico, nie mów mi, że nie zauważyłaś! – złapał się za pierś, teatralnie opadając z sił. – A tyle czasu zmarnowałem by cię zauroczyć i posiąść twoje uczucie.

- Ups. – wywróciła oczami, gdy zaczął szlochać nad jej nieczułą osobą. Siedzieli tak jeszcze dobry kawałek czasu, wiedząc, że niedługo przyjdzie czas rozstania. Zgodnie z założeniami Aurei, gdy słońce napotkało linię horyzontu ich statek dobijał portu. Stała wciąż na rufie, obserwując biegających wokół ludzi, pomagającym im przycumować. W końcu opadła deska, a oni po kolei tuż za komandorem opuścili okręt. Aurea zatrzymała się wraz z Lordem Tenrem przy karocy, żegnając z pułkownikiem i pierwszym oficerem.

- Nigdy nie miałem na pokładzie równie miłej pani, młoda Aureo. – powiedział do niej z uśmiechem komandor Script, unosząc jej dłoń i składając na nim krótki pocałunek. – A mówią, że przynosicie na morzu pecha!

- Dziękuję, to był zaszczyt płynąć pod pana dowództwem. – schyliła głowę, a po sekundzie z pomocą lorda wsiadła do karocy. Kolejne dwadzieścia minut przesiedziała z głową w oknie, oglądając z fascynacją miasteczko. Domy tuż przy porcie należały do marynarzy, a w wielu oknach dostrzegała kobiety wypatrujące ukochanych. Kawałeczek dalej był ustawiony targ, na którym roznosił się nieprzyjemny zapach zepsutych ryb, spoconych ciał, a chaos tworzyli i kupcy wzajemnie się przekrzykujący, i kupujący. Ich powóz wyjechał z miasteczka, tocząc się po pagórkach i polach. Jechali szybko wzdłuż wody, na którą rozciągał się przepiękny widok.

- Lilacs Manor. – George wskazał jej ręką kierunek, gdzie miała spojrzeć. Oderwała oczy od zapierającego dech w piersiach horyzontu z zachodzącym słońcem oraz statkiem w oddali. Przesunęła go posłusznie na wprost, a na widok celu zachłysnęła się powietrzem z wrażenia. Podniosła się, wychylając by móc lepiej przyjrzeć się posiadłości. Spodziewała się raczej jakiejś chałupy, jakie opisywali bracia i Tommy. Zakładała, że jej rodzina była kupiecka i przez jakiś handel lord poznał jej ojca. Teraz jednak jej serce przyspieszyło, bo o to zmierzała do największego domu jaki widziała. Główny gmach składał się z trzech pięter, a cztery wieżyczki wieńczyły każde złączenie ścian. Dwa piętra rozchodziły się na stronę zachodnią oraz wschodnią, tworząc literę C. Gdy minęli główną bramę, musieli przejechać jeszcze dobrą chwilę przez ścieżkę, którą ozdabiały po bokach krzaki róży. Podjechali pod schody, a ubrany w elegancki strój mężczyzna otworzył drzwi. Lord Tener wysiadł pierwszy podając jej pomocną dłoń, gdy potykając się o krawędź sukni chciała jak najszybciej się wydostać z karocy. Stanęła zdumiona wielkością i pięknem budynku, którego ściany miały złotawy odcień, a ogromne drzwi spokojnie pomieściłyby pięciu barczystych mężczyzn. Na drżących nogach pozwoliła poprowadzić się schodami przed wejście, które otworzyło się tuż przed nimi.

- Lordzie Tener, już poinformowałem pana o pańskim przyjeździe. – oznajmił starszawy kamerdyner, wpuszczająco do holu, który znów zaskoczył dziewczynę przepychem. Nawet drzwi składały się z wyrzeźbionych kwiatów i wijących wśród nich gałęzi. Marmurowa podłoga zdecydowanie nie pasowała do jej ubłoconych butów, a płaszcz, który podała czekającemu służącemu zasługiwał na miano zwykłej szmaty. Przesunęła wzrok dalej, chłonąc wzrokiem gobeliny na ścianach i zatrzymując oczy na kolejnych drzwiach, które miały zapewne prowadzić w głąb domu.

- Zapewne przyjmie nas w błękitnym salonie? – jej towarzysz uśmiechnął się, gdy służący przytaknął z porozumiewawczym błyskiem w oczach. Potem znów spojrzał na nią, a jego usta otworzyły się z powodu zaskoczenia. Nic jednak nie powiedział, wskazując by ruszyli za nim. Jak przypuszczała przeszli przez kolejne drzwi, tym razem mniejsze, ale również z wyrzeźbionymi roślinami. Korytarz był długi, słyszała tykanie dużego zegara stojącego przy ścianie oraz zapach róż, które poustawiano w wazonach. Podłoga zaskrzypiała, kiedy kroczyli szybkim krokiem, przechodząc do jednego z ostatnich pomieszczeń.

Błękitny salon, jak można sobie wyobrazić był niebieski. Ściany pomalowano jasnoniebieski, duża sofa miała błękitną narzutę, a poduszki jasno kremowe. Kominek zajmował pół ściany, obity białym kamieniem, a pozostałe meble były z brzozy. Aurea nie wiedziała czym się bardziej zachwycić. Dywanem leżącym przed kominem, który wydawał się być niczym najbielsze futro jakie widziała czy widokiem z okien, przez które mogła oglądać ocean i klify wyspy.

- George! Co za niespodzianka. Spodziewałem się wizyty za parę dni, gdy już odpoczniesz, a tu proszę!

Obróciła się, czując jak serce na sekundę przestało jej bić w klatce. Przez drzwi przeszedł wysoki mężczyzna o czarnych, jak jej, włosach i brązowych oczach. Policzki pokrywał mu jednodniowy zarost, więc domyśliła się, że naprawdę nie spodziewał się gości. Miał na sobie ciemnogranatowe, eleganckie spodnie, wypastowane buty oraz czystą, białą koszulę, której nie przepasał nawet pasem. Ciemne pukle opadały mu niesfornie na czoło, gdy związał je jedynie niedbale sznurkiem na karku. Na środkowym palcu u lewej dłoni lśnił sygnet, któremu nie mogła się bardziej przyjrzeć.

- Stary przyjacielu, wybacz, niezapowiedzianych gości, jednak na okoliczności sądzę, że mi wybaczysz takie prostackie zachowanie. – westchnął ze znużeniem Tener, ale jego oczy zamigotały rozbawieniem oraz niecierpliwością. – Obiecałem przywieźć ci prezent, czyż nie?

- Obiecałeś to mi, jak i moim dzieciom, drogi druhu. – zaśmiał się z rozbawieniem mężczyzna i dopiero wtedy jego uwagę przykuła ona. W pierwszym odruchu jego oczy mignęły zaskoczeniem oraz śmiechem, ale po sekundzie zmarszczył brwi i spoważniał.

- Francis, poznaj proszę Aureę. Aureo, to… hrabia Francis Northernstar. – Geogre zrobił krok w bok, wbijając wzrok najpierw w przyjaciela, potem w nią, a na koniec w płomienie kominka. Aurea drgnęła, gdy hrabia powoli do niej podszedł, mierząc ją wzrokiem spod przymrużonych powiek. W końcu dzielił ich niecały metr, a ona z ciekawością i również przenikliwością przyglądała się mężczyźnie stojącym przed nią. Miał szczupłą twarz z zarysowanymi ostro policzkami oraz trochę garbatym nosem. W kącikach jego oczu znajdywały się maleńkie zmarszczki, a usta zaciskały się w jedną linię. Po dłuższym namyśle potrafiła odnaleźć podobieństwo w ich pełnych ustach, lekko spiczastej brodzie, a nawet kolorze włosów.

- Aurea? – powtórzył cicho, wyciągając ostrożnie dłoń i palcami muskając jej policzek. – Nawet podobnie brzmi do Ailin.

- Równie podobne jak kot do psa. – mruknęła odruchowo, krzywiąc na swój głupi komentarz. Hrabia jednak uśmiechnął się równie ironicznie, a jego oczy rozbłysły.

- Chociaż pierwsza literka się zgadza, Ai… Aureo. – po krótkim namyśle, przyciągnął ją do siebie i mocno uścisnął. Spięła się zaskoczona takim ufnym gestem, ale powstrzymała chęć uderzenia i wykrzywienia jego ręki do tyłu. Stała po prostu spięta, wpatrując w sufit i zastanawiając, co ona sobie wyobrażała.

- Francis…

- Och, wybacz, Aureo. – tym razem się nie zawahał przy użyciu jej imienia, odsuwając ją na długość ramienia i prostując. – Nie mogłem się powstrzymać. Jesteś… jesteś moją córką. A ja… myślałem, że umarłaś jako dziecko.

- Los bywa przekorny. – westchnęła, ignorując fakt, że nie pomylił się co do jej śmierci. Poruszyła się niespokojnie, bo znów wbił w nią bezczelnie wzrok i powoli rozumiała niechęć swoich pirackich znajomych do jej częstego wpatrywania się w nich tak przenikliwie. Może to też ich łączyło?

- Zaprowadzę cię do twojego pokoju, pewnie pragniesz o chwili spokoju. Poproszę też o przygotowanie łaźni oraz ubrań, a jeżeli nabierzesz ochoty, to i kolację. Jedliście coś? Masz ulubione dania? – Francis zdumiewająco szybko wypowiadał kolejne słowa, wyprowadzając ją z błękitnego salonu i prowadząc do schodów. Obejrzała się tylko raz, łapiąc uspokajająco ciepłe oczy lorda Geroge’a, który skinął lekko głową. Wyłączyła się z jego monologu, który chociaż w pewien sposób był miły, to jednak zbytnio rozproszyło ją bogactwo domu. Zatrzymali się dopiero na trzecim piętrze, gdzie korytarz znów zdobiły żywe kwiaty, rzeźby oraz obrazy. Minęli małą biblioteczkę, salonik i pokój muzyczny. Dopiero ostatnie drzwi okazały się ich celem.

Weszła do środka, zachęcona uśmiechem hrabiego i znów zatrzymała się zaskoczona. Komnata była większa od jakiejkolwiek, w której kiedykolwiek miała szansę się znaleźć. Ściany pomalowano na kolor bzu, a liczne akcenty tych kwiatów można było odnaleźć i w wyrytych na szafie, nóżkach foteli i serwetkach, zakrywających stół. Tutaj kominek był z czarnego kamienia i nie palił się, ale ustawiono na nim wiele świec, które również zachęcały do zapalenia. W centralnej części ustawiono kilka puf oraz foteli, a na środku ustawiono stoliczek. Z prawej strony większość ściany zajmowała ogromna biblioteczka, a tuż przy niej dębowe biurko. Okna sięgały podłogi, a kończyły przy suficie, więc mogła usiąść i wpatrywać się w niekończący krajobraz morza i klifów, które tak kochała.

- Tam znajduje się sypialnia, a tu drzwi prowadzą do łazienki. Również z sypialnej części masz do niej dostęp. Tutaj masz swoją garderobę… jednak poproszę o coś innego. – skrzywił się, gdy weszli do sypialni i machnął ręką na dużą szafę. Ściana naprzeciw nich miała beżowy odcień, który bardzo przypadł dziewczynie do gustu. Pozostałe ściany pomalowano na ciut ciemniejszy brąz, który pasował do dużego łózka z kolumnami oraz baldachimem. Ona jednak wolała podejść do okien przy których parapety obito miłym materiałem by móc na nich usiąść i opierając o ścianę mieć niesamowity widok. Musnęła palcami ciężkich zasłon, a potem krzywiąc, gdy zostawiła na nich ciemny, brudny ślad. Francis wciąż opowiadał, co gdzie się znajduje, ale gdy zauważył w końcu jej rozproszoną minę umilkł. Pozwolił dziewczynie przejść przez całą szerokość, kiedy oglądała ręcznie rzeźbioną w drewnie toaletkę. Zatrzymała się przy kolejnym biurku, na którym ustawiono bukiet ze świeżymi liliami.

- Kiedyś je uwielbiałaś i zawsze pilnujemy by tu były. – mruknął, a jego oczy na chwilę straciły blask. – Jeśli coś nie przypadnie ci do gustu, Aureo, to oczywiście zmienimy. Mogę je wyrzucić bądź…

- Nie. – przerwała mu niegrzecznie, spuszczając wzrok na kwiaty i wciągając ich słodki zapach, uniosła kąciki ust. – Wciąż je uwielbiam.

- To niesamowite. Jesteś cudem, Aureo. – szepnął, wyciągając rękę, ale kręcąc głową i ze zrezygnowaniem zrobił krok do tyłu. Pomasował się z roztargnieniem po karku, wypuszczając powietrze i znów posyłając jej uśmiech. – Wybacz. Nie potrafię uwierzyć w twoją obecność tutaj.

- Ja też. – przyznała, zaplatając ramiona na piersiach i wzruszając ramionami. Nie wiedziała jak się zachować w towarzystwie mężczyzny, który był jej biologicznym ojcem, a jednocześnie nieznajomym. Gdyby to był jej tata, ten który uczył ją walki, ten który irytował się na jej znajomość przekleństw oraz niezapowiedziane rejsy, to bez wątpienia by go teraz uściskała. Zamiast tego wpatrywała się w człowieka, patrzącego na nią z desperacką nadzieją na jakikolwiek znak od niej, że go pamięta. A ona nawet starając się wymusić wspomnienia, ostatnio rzeczą jaką widziała była ciemność.

- Przyślę zaraz służki. I spotkamy się przy śniadaniu. – chrząknął, zatrzymując w drzwiach sypialni i znów na nią zerkając. – Kolorowych snów, Aureo.   

- Dobranoc. – odpowiedziała, przysłuchując jego milknącym krokom. Opadła z cichym sapnięciem na krzesło, opierając czoło na dłoni i starając unormować oddech. Zachowywała się zaskakująco spokojnie. I całkowicie inaczej od zwyczajnej, codziennej Aurei. Miała ochotę krzyczeć, płakać i śmiać się. Kto by przypuszczał, że pozwalając ciekawości zwyciężyć oraz zmieniając statki pozna rodzinę. Rodzinę, którą utraciła, której nie pamiętała, a która podobno za nią tęskniła.

Odgoniła niepotrzebne troski o Lucasa i pozostałych, woląc wyobrażać sobie jak bezpiecznie dopływają do przesmyku. Potem tydzień spokojnej żeglugi i dobiją Wyspy Czaszek. To tam rozniesie się wieść o jej odłączeniu się od załogi. Również stamtąd wieczorem wypłyną inne łajby, a co druga skieruje się na Szturmowe Skały, gdzie znając życie przebywał jej ojciec. Najświeższe wieści o niej dotrą więc do niego za niecały miesiąc. A znając jego gwałtowny temperament od razu zacznie szukać Luke’a, który – jeśli nie jest tak głupi jak wygląda – już teraz przygotowuje się na starcie z gniewem nadopiekuńczego mężczyzny. Dostała zatem miesiąc na poznanie tych ludzi nim jej czas przeminie.

- Ailin?


Podskoczyła zaskoczona, że nie usłyszała wejścia niezapowiedzianego gościa. Uniosła głowę, podrywając na nogi, gdy o to stanęła naprzeciw siebie. 

23 kwietnia 2017

02. Przeważnie nadzieje wywołują wspomnienia

W pierwszej chwili nie mogła zrozumieć skąd tak elegancki oraz zamożny człowiek, który na pewno żyje zgodnie z zasadami oraz moralnością mógł znać jej ojca. Kochała go, to fakt, ale nawet ona nie powiedziałaby, że był przykładnym obywatelem. Toż to byłoby wierutne kłamstwo, a ona ich nie znosiła. Co nie oznaczało, że sama nie kłamała.

Dopiero po jakiś kolejnych sekundach poczuła dziwny ucisk na sercu. Ten człowiek twierdził, że znał jej ojca. Ale może miał na myśli… innego ojca niż tego, którego zwykła tak nazywać? Poruszyła się niespokojnie, bo nie przypuszczała, że powodem dla którego wzbudziła zainteresowanie tego mężczyzny było jej pochodzenie.

- Ojca? – zapytała cicho, przekrzywiając głowę i prychając, gdy ciemny kosmyk opadł na jej oczy. Czuła jak George lustruje ją uważnym wzrokiem, ale nie nachalnym. Raczej oceniającym, nim jego uwaga na nowo nie skupiła się na jej oczach. Nie wyglądała zbyt pięknie po miesiącu spędzonym na okręcie. Zdawała sobie sprawę, że jej włosy znów były roztrzepane, krzywo ścięte i wpadające uparcie do oczu. Miała spierzchniętą skórę, zdrowo zarumienioną od słońca oraz kilka zadrapań po ciężkiej pracy na łajbie. Jej brązowe, obtarte spodnie nie powinny ujrzeć więcej światła dziennego, a buty sięgające łydek już dawno powinny zostać oczyszczone. Koszula miała piękną gamę różnokolorowych plam, w większości od nieznanych z pochodzenia substancji.

- Tak, tak, to mój dobry przyjaciel, Aureo. – uśmiechnął się znów tym ciepłym, troskliwym uśmiechem, który w jakimś stopniu kojarzył jej się ze Świrniętym Joe wiecznie przebywającym na Tortudze. Odrzuciła jednak wspomnienie wesołego staruszka, który gdy była mała uczył ją magicznych sztuczek.

- Ja… nie wiem o czym pan mówi. – westchnęła, przenosząc wzrok z rozmówcy na pracujących już na pokładzie marynarzy. Powstrzymała złośliwy komentarz na temat nieudolności jednego majtka, który miał problem ze zrobieniem zwykłego węzła. Złapała ciekawe spojrzenia kilku innych, dostrzegając w końcu, że wśród nich nie było żadnej kobiety. Mimo miesiąca spędzonego z samymi mężczyznami, drgnęła niespokojnie, bo poczuła się ciut niekomfortowo. Nawet najmniejszy majtek wyglądał schludniej i godniej niż ona.

- Och, biedne dziecko, oczywiście, że nie wiesz. Może wejdziemy do środka, gdzie dostaniesz w końcu solidne jedzenie oraz ciepły napitek? – zaproponował, kulturalnie wyciągając w jej kierunku ramię. Przyjrzała się mu z ciekawością, przytakując i niechętnie pozwalając poprowadzić. Nawet środek nie przypominał tak dobrze znanych jej korytarzy. Tutaj wszystko lśniło nowością oraz pachniało mydłem oraz jakimś specyfikiem. Jadalnia była ładnie urządzona, nie skromnie jak ich. Stół lśnił, a na ławy ułożone miękkie poduszki do siedzenia.

- Dziękuję. – uśmiechnęła się do jasnowłosego chłopaka, który postawił przed nią talerz ze smakowicie pachnącą rybą. George usiadł naprzeciw niej z kielichem wina w dłoni i delikatnym uśmiechem.

- Nie jestem pewien, ile tak naprawdę o sobie wiesz, Aureo. – zaczął dość niepewnym głosem, drapiąc po brodzie i wzdychając. – Mój przyjaciel wiele lat temu wypłynął w rejs na wyspę znaną jako Szafirowy Raj. Gdy urządzono jego posiadłość posłał po swoje dzieci, ale nikt nie spodziewał się, że złapie ich sztorm. Burza była wedle podań przerażająca, zabójcza i niebezpieczna. Jedna fala porwała córkę mojego przyjaciela, a mimo wielomiesięcznych poszukiwań ślad po niej zaginął.

Aurea przełknęła z trudem gorącą zupę, zaciskając mocniej palce na łyżce. Dobrze wiedziała, że została wyłowiona z wody jako mała dziewczynka. Jednak nie pamiętała zbyt wielu rzeczy przed tonięciem w wodzie. Jedynie co to w snach słyszała krzyki ludzie, którzy wołali jej imię, a potem była cisza. I ciemność.

- Pamiętam statek. – przyznała w końcu, a ulga na twarzy rozmówcy lekko ją rozbawiła. Zapewne spodziewał się jej krzyków bądź niedowierzania, ale Aurea była zbyt ciekawa własnej przeszłości by zawracać sobie głowę takimi bzdurnymi emocjami.

- Naprawdę nie wiesz w jakim byłem szoku, gdy ujrzałem cię drżącą pośród tamtych… panów. – chrząknął, upijając kolejny łyk wina i znów wracając do pogodnego nastroju. – Twoja rodzina będzie zachwycona moim podarkiem z podróży. Kto by się spodziewał, że przywiozę im prawdziwą perłę?

Dziewczyna wykrzywiła z lekkością usta w uśmiechu, jednak jej głowę zaprzątały inne myśli. Była bardziej ciekawa jak zareaguje jej ojciec na wieść, że jego perełka została wykradziona. Skrzywiła się lekko, wiedząc, że jeśli mężczyznę przerażała wizja sztormu, to nawet nie wyobrażała sobie jego reakcji na gniew jej rodziciela. Odruchowo uniosła dłoń na sznurek otaczający jej szyję i zacisnęła palce na złotym medalionie, który jako mała dziewczynka dostała od opiekuna. Przedstawiał on pirackie złoto, bardzo cenne, i ostatnio rzadko spotykane.

A potem jej myśli odpłynęły do wspomnień. Czy pamiętała jeszcze jak wyglądali jej prawdziwi rodzice?

///

Po trzech kolejnych dniach miała dosyć. Uwielbiała żeglugę, zapach słonej wody, powiew zimnego wiatru we włosach oraz kropelki opadające na policzki przy mocniejszym uderzeniu fali. Jednak w takim wypadku zwykle słyszała śmiechy oraz wesołe docinki. Tutaj natomiast nikt nie pytany się nie odzywał, a pierwszy oficer ograniczał się do krótkich komend.

W ciągu pierwszego dnia dostała od komandora własną kajutę, odstąpioną jej przez George’a. W kącie stała misa z wodą, którą opłukała twarz. Oprócz łóżka z zaskakująco wygodnym materacem i niegryzącą policzek poduszką w pomieszczeniu stało biurko oraz mała biblioteczka z nudnymi, politycznymi tytułami. Bardziej zainteresowała ją prosta, szara tunika, którą znalazła złożoną i pozostawioną pod drzwiami. Dość niechętnie zrzuciła ubrania zmieniając na nowe i mocno zawiązując sznureczki na dekolcie.  Poznała już codzienny rozkład dnia. Tuż po wschodzie słońca przez korytarz przebiegał pokładowy, nawołując do stołu. Najpierw spożywała posiłek ona w towarzystwie George’a, pułkownika, komandora oraz pierwszego oficera. Dopiero po odstąpieniu przez nich od stołu mogli do niego zasiąść niżej postawieni rangą, a pułkownik z komandorem znikali w swoim gabinecie.

Pierwszy oficer, Thomas Baddot, był ponurym, milczącym człowiekiem o niezbyt przyjaznej twarzy. Najczęściej jadł w ciszy i jako pierwszy opuszczał jadalnię. Bardzo subtelnie dawał im do zrozumienia, że nie przepada za dziewczyną. Ale Aurea równie niechętnie podchodziła do jego obecności, więc nie miała mu tego za złe.

Pułkownik Vincent nie zmienił jej zdania, co do swojej dwulicowości. Gdyby nie przyjaźń i szacunek wobec George’a, zapewne, wolałby ich wszystkich tam zabić niż układać się z Lucasem. Bardzo chętnie wypytywał ją o szlaki pirackie oraz ich kryjówki, ale twardo powtarzała, że nic nie wie. Zamykali ją pod pokładem i rzadko kiedy rozmawiali o tym w jej obecności.
Komandor, który przedstawił się jako Rufus Script, był poczciwym i mężnym człowiekiem zbliżającym się wiekiem do sześćdziesięciu wiosen. Jak zwykle uraczał ją uśmiechem i anegdotkami o swoich młodzieńczych ekspedycjach, a ona ze szczerym zainteresowaniem wsłuchiwała się w jego historie.

Więcej osób nie poznała osobiście, co poniektórych kojarzyła z nawoływań oficera Baddota, ale nikt do niej się nie zbliżał. Dlatego po śniadaniu, wymykała się do swojego pokoju, leżąc spokojnie na łóżku i zastanawiając, co robić dalej. Nie planowała początkowo takiej przygody jaką był powrót do pierwotnej rodziny. Czuła ciekawość na myśl o ojcu, matce oraz podobno rodzeństwie, która posiadała. George jednakże ucinał szybko rozmowy o jej familii, tłumacząc, że wszystkiego dowie się na miejscu.

Miejscem był port w Hartland, który był celem ich rejsu, a przy okazji miejscem zamieszkania jej rodziny. Podobno również miasteczko było rodzinnym domem samego George’a oraz komandora, który lubił chwalić tamtejszy bar pod Kaczą Płetwą. Nie oczekiwał by ojciec bądź matka chcieli ją tam zabrać, ale nie przerywała mężczyźnie podczas wzdychania nad prawdziwym miodem pitnym oraz słodkim winem.

W czasie obiadu znów milczała, woląc przysłuchiwać się rozmowom panów, którzy często nawiązywali do jakiś bitew na północy oraz problemom finansowym tamtejszych lordów. Sama nie miała większego pojęcia, co się dzieje dokładniej na lądzie, więc chłonęła każde słowo. Od czasu do czasu musiała odpowiedzieć na pytania o samopoczucie, jedzenie bądź czy nikt nie zakłóca jej spokoju.

Niestety, nikt nawet nie próbował jej przeszkodzić. Dlatego znudzona oraz zirytowana swoją izolacją po raz pierwszy opuściła kajutę oraz jadalnię i udała się na pokład. Kiedy wiatr wywołał nieprzyjemny dreszcz na jej ciepłym ciele, westchnęła o dziwo z zadowoleniem. Podeszła na lewą burtę, opierając ramionami o balustradę i przyglądając niezmieniającemu się horyzontowi. Od kiedy zmieniła okręt na ten mgła nie opuszczała ich ani na krok, spowalniając i zmuszając do wzmożonej ostrożności. Zerknęła przez ramię na uwijających się w pracy marynarzy, którzy z czerwonymi od chłodu rękoma naciągali żagle na drugi maszt.

- Musisz pociągnąć gwałtowniej. – nie powstrzymała się od komentarza skierowanego do chłopaka, któremu przyglądała się od kilku minut. Uniósł głowę, kierując w jej stronę szare jak niebo oczy i marszcząc brwi.

- Co? – spytał głupio, gdy po raz piąty jego węzeł się odplątał i opadł. Chwycił mocniej linę, a jego ramiona napięły się, gdy na chwilę irytacja nad kawałkiem cholerstwa wzięła górę. Uniosła kąciki ust domyślając się, że to jedna z pierwszych jego wypraw, skoro takie trudności sprawiały mu banalne węzły. Przesunęła spojrzeniem po krótko ściętych jasnych włosach, które przeczesywał ręką nerwowo. Miał szerokie ramiona, ale bez widocznych aż tak dobrze mięśni. Jednakże wyglądał na wystarczająco silnego by kiedyś dostać wyższą rangę.

- Nie cackaj się z tym. Szybko i mocno pociągnij na koniec, a nie tak delikatnie. – wyjaśniła, spuszczając wzrok na jego dłonie, gdy zaczął od nowa. Poczuła zaskakująco miłe zadowolenie, gdy jej posłuchał, a węzeł nawet nie drgnął. Znów na nią spojrzał, teraz z ciekawością oraz błyskiem wdzięczności, na co krótko skinęła głową.

- Dziękuję. – uśmiechnął się do niej niemrawo, przestępując z nogi na nogę i otrzepując ręce. – Męczyłem się z tym dobre piętnaście minut.

- Widziałam. – parsknęła, przewracając oczami na jego lekko uniesione brwi. – Nie mogłam się powstrzymać by przeszkadzać ci w tych trudach. To było całkiem zabawne.

- Całkiem interesujące jest to, że kobieta zna się na tym lepiej niż ja. – wzruszył ramionami, podchodząc do rzuconej na beczki sieci i z cichym przekleństwem zaczął odwiązywać poprzyczepiane do sznureczków śmieci. Aurea bez zastanowienia przysiadła na jednej z beczek, chwytając w ręce drugą część sieci i powoli również oczyszczając ją.

- Podpatrzyłam co nieco przez te parę lat. – mruknęła, przymykając powieki na kolejny powiew wiatru i wciągając do płuc chłodne powietrze. – Niedługo ta mgła się rozproszy. Zaczyna w końcu wiać, więc przyspieszymy.

- Oficer twierdzi, że to przez ciebie wciąż tkwimy w tym miejscu. – uśmiechnął się jeszcze szerzej przez co w prawym policzku ukazał się uroczy dołeczek. – No wiesz… kobieta na statku to samo nieszczęście.

- Naprawdę wierzy w te przesądy? – zaśmiała się cicho, opierając brodę na dłoni i nie spuszczając wzroku z towarzysza zaczęła nucić melodię. – A ty?

- Czy uważam, że przynosisz nam pecha? – cmoknął z niezadowoleniem, zerkając na nią oceniająco. – Jak dla mnie wyglądasz trochę jak wiedźma.

- Wiedźma? – nie powstrzymała kolejnego śmiechu, gdy zrobił znak krzyża. – Nie pierwszy raz to słyszę.

- Ale moi przyjaciele bardziej skłaniają się do określenia boginka bądź nimfa. – dokończył, również wbijając w nią szare spojrzenie i przyglądając, jak jej usta układają się w kolejnym uśmiechu. – Dla mnie możesz być i tymi dwoma na raz.

- W sekrecie ci powiem, że nie mam ani magicznych zdolności, ani nie jestem nieśmiertelna. – wyszeptała, bezwiednie sięgając do medalika na szyi i pociągając go lekko. – Ale nie przynoszę również pecha. Zazwyczaj szczęście mnie nie opuszcza.

- Powiedziała niewolnica piratów. – prychnął, kontynuując odplątywanie i nagle kręcąc głową. – Wybacz, nawet ci się nie przedstawiłem, czarownico. Thomas Atkins, młody marynarz na swoim czwartym rejsie.  

- Aurea. – odpowiedziała grzecznie, zagryzając wargę na jego kolejne zaintrygowane spojrzenie. – Nie jestem pewna jak dokończyć.

- No tak. Aurea Smith nie brzmi złowrogo. – zgodził się, znów ją rozśmieszając swoją teatralną powagą. – Jak to jest?

- Rozmawiać z człowiekiem, który minął się z powołaniem? Zamiast bycia błaznem udaje słabo majtka. – Atkins zmrużył powieki na taką obrazę, ale pokręcił przy tym z uśmiechem głową. – O co pytasz, Thomasie?

- Przyjaciele zwracają się do mnie Tommy, Aureo. – poprawił ją odruchowo, milknąc na chwilę i znów skupiając na zadaniu. Kiedy już stwierdziła, że się rozmyślił odezwał się ponownie, ale bardziej ostrożnie niż dotychczas dobierał słowa. – Jak to było… u nich?

Spuściła wzrok na swoje dłonie, przypominając jak ramię w ramię walczyli, pili, śpiewali. A potem wspólnie płynęli. Przed siebie. W nieznane. Naprzeciw przeznaczeniu. Nie spodziewali się, że ich los jest jednak spleciony z marynarką wojenną, a później wszystko potoczyło się szybko.

- Zmiennie. – odpowiedziała krótko, nie pozwalając zagłębiać myślom w przeszłość. Decyzja zapadła, Lucas płynął w przeciwną stronę. Pozostała ona oraz droga, którą wybrała.

Resztę dnia spędziła w towarzystwie Tommy’ego pomagając mu w prostych czynnościach i ciesząc oczy morzem. Pozwoliła chłopakowi opowiadać o celu ich podróży, który podobno był jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nie chciała przypominać marynarzowi, że póki co to on niewiele widział, ale podobała jej się jego wizja. Z chęcią również dodał opowiastki o wcześniejszych rejsach, które wywołały u niego nieprzyjemne wspomnienia o burzy. Dopiero pod wieczór, gdy głodna po opuszczeniu obiadu powróciła do środka na kolacją, na której wysiedziała niecałe dziesięć minut nim zdecydowała się ukryć w swojej kajucie.


Po raz pierwszy usnęła z delikatnym uśmiechem. 

01. Los jest wymówką niezdecydowanych

Nie spodziewała się, że ten szary, pochmurny dzień odmieni wszystko. Nie dostała żadnego ostrzeżenia, gdy nagle na szali zostało położone życie jej i innych osób. Jeśli miałby ją ktoś spytać jak do tego doszło niechętnie przyznałaby, że to między innymi jej wina. Gdyby wcześniejszego wieczoru nie sięgnęli po rum, teraz stałaby pośród żywych, pobudzonych towarzyszy. Zamiast tego wpatrywała się w coraz to bardziej powiększającą się czerwoną kałużę, która sięgnęła jej butów. Zerknęła na bladą twarz drżącego w konwulsjach Tylana, który wywrócił oczami i zemdlał.

- Chcę rozmawiać z kapitanem. – wycedził kolejny raz mężczyzna w czerwonym stroju, który skojarzył się jej z członkami angielskiej marynarki wojennej. Przesunęła wzrok na stojącego kawałek dalej chłopaka o szarych tęczówkach oraz brązowej czuprynie, który uniósł z ciekawością brew, nie przejmując się zupełnie konającym członkiem załogi.

- A ja chciałbym rozstać się w pokoju. – powiedział w końcu, lekko prześmiewczym tonem, opierając jedną dłoń na schowanym za pasem mieczu i uśmiechając krzywo. – Jednak wy zabiliście niewinnego człowieka. Wdarliście się na Charona, a teraz rozkazujecie moim ludziom?

- Niewinnego? Przeklęte nasienie diabła nigdy nie będzie niewinne. – wypluł z jadem przywódca okrętu, który ich zatrzymał. Aurea nie mogła uwierzyć, że dali się w to wciągnąć. Ich zadanie nie było trudne. Płyną przed siebie, znajdują samotny statek kupca, który bezmyślnie wypłynął na nieznane mu wody i zabierają co chcą. Zamiast tego obudziły ją okrzyki majtków, którzy nie zwrócili uwagę na statek marynarki.

- Czego chcecie…? – urwał ciemnowłosy, szukając w głowie imienia rozmówcy, które wyleciało mu z głowy.

- Pułkownik Vincent Perrington. – powtórzył gburliwie mężczyzna, spoglądając na nich jak na ostatnie ścierwa i krzywiąc z niechęcią. – Jesteście aresztowani na mocy danej mi przez króla oraz…

- Za co? – przerwał mu nieuprzejmie chłopak, przewracając oczami i wzdychając ze znużeniem. – Nie zaatakowaliśmy was.

- Ale zaatakowalibyście kogoś innego. – zauważył stojący za pułkownikiem szczupły poczciwiec, którego brązowe pukle przecinały już srebrne włosy.

- Nie zostało już nam dużo prowiantu. Naszym celem był najbliższy port i kilka dni odpoczynku. – kontynuował Lucas, a w jego oczach pojawiły się pierwsze iskierki zirytowania. – Rozstańmy się w zgodzie, pułkowniku, i nic nikomu się nie stanie.

- Porozmawiamy przy napitku, którego zapewne wam nie brakuje. – zaproponował w końcu towarzysz pułkownika, który jako jedyny z grupy Perringtona na ich pokładzie nie wydawał się zdegustowany ich brudnymi twarzami. Lucas zmarszczył czoło w namyśle, ale po chwili skinął głową i obrócił na pięcie by poprowadzić do kajuty jadalnej. Aurea zagryzła wargę, widząc spojrzenia pozostałych członków załogi. Z cichym westchnieniem ruszyła za trojgiem mężczyzn, którzy zniknęli już za drzwiami. Kajuta jadalna była jednym z największych pomieszczeń na statku. Długi, drewniany stół został porządnie przymocowany do podłoża tak samo jak i dwie ławy do siedzenia. Uśmiechnęła się lekko, widząc, że Luke wolał obu nieproszonych gości  przyjąć tu, a nie w pokoju kapitana. Zasiedli z boku, brunet naprzeciwko dwóm starszym od siebie towarzyszom. Rzucił jej krótkie spojrzenie, więc pośpiesznie złapała trzy kufle i postawiła je na blacie. Później chwyciła za karafkę ze słodkim miodem nalewając ją ostrożnie do każdego kubka. Na kolejny ruch dłoni Lucasa przeszła do rogu, splatając dłonie i spuszczając na chwilę wzrok.

- Chcecie pieniędzy? Weźcie. Napitku? Pijcie. Nie mamy czasu na niespodziewane postoje. – wyjaśnił niemalże przyjaźnie, podnosząc kufel i biorąc solidny łyk. – Panowie?

- To nie będzie takie proste. – prychnął pułkownik, odsuwając od siebie kufel i prostując. – Chcemy byście…

- Oddali dziewczynę.

Aurea uniosła gwałtownie głowę, gdy tym razem to nie Lucas przerwał mężczyźnie. Oczy wszystkich wbiły się w trzeciego mężczyznę, który nerwowo potarł palcami o brodę, a potem zassał dolną wargę. Pułkownik również wpatrywał się w swojego towarzysza, który spojrzeniem starał mu się coś przekazać.

- Dziewczynę? – powtórzył cicho Lucas, rzucając jej oceniający wzrok, a potem marszcząc brwi dodał ponurym tonem kilka przekleństw. – Jest bezwartościowa dla panów, a nam umila wieczory.

- Jeżeli chcesz zachować resztę załogi żywą oraz swój okręt wystarczy, że ją nam przekażesz. – obiecał spokojnie zdenerwowany mężczyzna, krzywiąc lekko. – Kobieta nie powinna być na takim statku w takim towarzystwie. Ile ona ma lat? – mruknął do siebie, zwracając teraz w jej kierunku brązowe oczy, o dziwo ciepłe, a nie obrzydzone. – Dziewczyno, ile masz lat?

- Dwadzieścia wiosen, panie. – dygnęła, pozwalając czarnym włosom opaść na jej zarumienione policzki.

- George… - pułkownik w końcu się otrząsnął z szoku, mrużąc powieki i szykując do dyskusji, ale jedna mina jego towarzysza znów go uciszyła. Przełknął ślinę, rzucając Lucasowi niechętne spojrzenie i przytakując. – Dziewczyna za wolność. To dobra wymiana.

- Ona nie jest na sprzedaż. – burknął Lucas, zaplatając ramiona na piersiach. Aurea widziała jak gniew zaczyna nad nim panować, więc zrobiła krok do przodu znów przyciągając ich uwagę.

- Jak masz na imię? – zapytał niemalże troskliwie wspólnik pułkownika, posyłając delikatny uśmiech.

- Aurea. – mruknęła, zaciskając palce na szorstkim materiale spodni, których nie zdążyła zmienić po wczorajszej wichurze. Gdy uwaga obu mężczyzn wciąż była skupiona na niej złapała wzrok chłopaka, który zmarszczył brwi na jej zachowanie. Nieznacznie skinęła głową, pozwalając by jej usta zadrżały w udawanym strachu.

- Wolność, ale i gwarancja nietykalności aż do przesmyku Barbory. – odezwał się w końcu, opierając łokieć o blat i unosząc kąciki ust. – W zamian oddam wam tą dziwkę.

- W porządku. – pułkownik z trudem się zgodził, podnosząc od razu i otrzepując marynarkę z niewidzialnych okruchów. Aurea niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, gdy podszedł do niej George i zachęcająco skinął by wraz z nim ruszyła do wyjścia. Na zewnątrz sytuacja się nie zmieniła. Marynarze i piraci mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami, czekając aż przeciwnik zaatakuje.

- Przejdziesz przede mną. – zapewnił ją George, gdy podeszli do kładki łączącej oba pokłady. Zerknęła przez ramię na znajome twarze, teraz lekko zdumione. – Masz jakieś… rzeczy?

- Nie. Ja… nie mogłam. – wzruszyła ramionami, pozwalając sobie na kolejny słaby uśmiech. George pokiwał głową, wskazując kładkę i pomagając jej utrzymać równowagę. W trzech niepewnych krokach przeszła nad wzburzoną wodą, chwytając wyciągniętą dłoń jakiegoś członka załogi i zeskakując na pokład. Nie minęło dziesięć minut, a jej dawny statek odbił się i ruszył dalej przed siebie. Podeszła na rufę, obserwując znikającego we mgle Charona. Nie wiedziała jak długo wbijała wzrok w jeden punkt oraz nie zwróciła uwagę na ruch ich własnego statku. Dopiero gdy na jej ramiona opadł koc, a do nozdrzy dotarł zapach mężczyzny obróciła się i napotkała brązowe oczy.

- Jesteś już bezpieczna. – poinformował ją z ulgą, uśmiechając nieśmiało i drapiąc po brodzie. – Jestem lord George Tener.

- Jestem Aurea. – powtórzyła wcześniejsze słowa, przyglądając błyskowi w oczach mężczyzny. – Dlaczego pan, lordzie, mi pomógł?


- Znam twojego ojca. 

00. Kropla oceanu

Wszystko poszło nie tak.

Jak człowiek może panować nad swoim losem, gdy wszyscy bogowie są przeciw niemu? Co możemy zrobić, gdy jesteśmy tylko kroplą w oceanie?

Aurea wiedziała, że wystarczyła jedna błędna decyzja by jej życie rozbiło się na drobne kawałki. Tak długo budowała wokół siebie bańkę, w której się bezpiecznie czuła, że zapomniała o drobnym fakcie jakim była zemsta bogów. Zbyt pewni siebie śmiertelnicy muszą poczuć grozę śmierci.

A ona na pewno zdenerwowała wszystkich bogów, bożków czy inne cholerne istoty, które pociągały za sznurki tworzące jej życie. Teraz pozostało odciąć się i upaść jak porzucona marionetka.

- Już czas.

Nie poruszyła się, gdy jej myśli na chwilę zostały przerwane przez lekko zachrypnięty, znajomy głos. Nie odrywała oczu od okna, za którym widziała ostatnie promienie słońca tańczące na horyzoncie. Morze było wzburzone, przyciągało ją do siebie, a ona znów musiała odsunąć od siebie własne pragnienia. Teraz musiała naprawić swoje błędy.

- Czy…

- Nie. Nie żyje. – zacisnęła pięści, gdy ostry ból przeszył jej serce. Oczywiście. Każdy czyn równa się różnym konsekwencjom. Od początku wiedziała jak bardzo naraża ludzi swoim egoistycznym podejściem. Nie powinna była. Nie powinna była pozwolić im się zbliżyć. Teraz umierali. Jedno po drugim. Wzięła płytki oddech, obracając i wbijając wzrok w stojącego pod drzwiami chłopaka. Zadrżała pod przenikliwymi oczami o intensywnie zielonej barwie, które nie odrywały od niej spojrzenia.

- Przepraszam.

To jedno słowo nic nie znaczyło teraz. Bo niby jak miało uratować ich przed gniewem boskim, ludzi bądź samego lorda? 

Było niczym. Jak on i ona.


A jednak Aurea była tylko jedną kroplą. 

Która wzburzyła cały ocean. 







Witam!

To będzie historia inna od każdej jaką do tej pory napisałam. Pojawiła się w mojej głowie znikąd już jakiś czas temu, a ostatnio nie umiałam powstrzymać chęci, więc usiadłam i napisałam. Rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, bo piszę na bieżąco. I chociaż zarys fabuły, akcji i całej historii już mam w głowie, to wciąż potrzebuję chwil na rozpracowanie każdego detalu. 

Mam nadzieję, że kogoś opowiadanie zainteresuje :)

Pozdrawiam ciepło,

Nigris Night