28 lipca 2017

06. A krop­le deszczu ka­pią i ka­pią... tak jak minu­ty w życiu

- Jestem Aurea, Aurea, Aurea. – mruczała pod nosem, przemierzając któryś już kolei korytarz. Nie była pewna jak daleko odeszła od jadalni oraz czy ktoś ją wołał. Emocje w niej kipiały, a ona nie miała nawet jak wydusić ich z siebie.

Może jednak pomysł by poznać prawdziwą rodzinę był bezsensowny? Jej domem był statek, jej braćmi piraci, nie mówiąc o tacie, który zapewne wciąż nie wie o jej zniknięciu. Jak mogli uważać, że trzymali ją w złych warunkach? Oczywiście, kiedy nie spodziewają się walki, szczególnie przegranej walki, to ona wycofuje się i udaje szarą myszkę pośród niebezpiecznych łobuzów.

Jednak nigdy żaden z nich jej nie skrzywdził. Nigdy. I nie umiała sobie wyobrazić by nawet któryś spróbował. Byli rodziną. A ona ich porzuciła poddając kaprysowi i ciekawości. Głupia Aurea. 

Głupia.

Pchnęła duże drzwi, zatrzymując zaskoczona, gdy o to znalazła się na zewnątrz. Wciągnęła głęboko do płuc świeże powietrze, zeskakując po stopniach i zatrzymując na środku ścieżki. Ruszyła przed siebie, oglądając z fascynacją piękne kwiaty, pnące się ku górze drzewa oraz rośliny, których nazw zupełnie nie znała. Ogród był duży oraz pełen zieleni i barwnych kwiatków. Minęła bramę zrobioną z drewna, uśmiechając, gdy zrozumiała, że idzie w kierunku klifu, na którym wybudowano ich posiadłość.

Usiadła z zadowoleniem na blisko brzegu, spoglądając przed siebie na rozparty w każdą stronę ocean. Nawet tutaj słyszała fale uderzające o skały, czuła zapach słonej mgiełki i smak kropelek na ustach. Była stworzona dla wody. Jej serce biło równo z falami, jej krew płynęła w rytm wody.

- Często tu przychodzę. – Tavia usiadła obok niej, zrywając jeden z kwiatków i obracając go w palcach. – Zawsze miałam nadzieję, że zobaczę jak przypływasz.

- Z tej wysokości na pewno byś mnie poznała. – mruknęła rozbawiona, podciągając kolana pod brodę. Tavia zaśmiała się cicho, pozwalając ciszy ukoić jej nerwy. Zerknęła na siostrę, która bawiła się płatkami kwiatka i od czasu do czasu posyłała wodzie zamyślone spojrzenia. Dzięki tej chwili naprawdę zrozumiała, że ich relacja nie uległa dużej zmianie. Nie pamiętając wszystkiego, bo każdą wspominkę odrzucała, wiedziała, że ona i Tavia tworzyły kiedyś zgrany duet. Kiedy na statku siostrze wypadła zabawka, bez wahania po nią pobiegła, wiedząc jak ważny ten królik był dla bliźniaczki. Gdyby nie zawiało, gdyby nie zawahała się i nie wychyliła jeszcze po swój kapelusz… wszystko by wyglądało inaczej. A jednak los chciał tak, a teraz one, identyczne, znajome i całkowicie obce, siedziały ramię w ramię pozwalając ich myślom płynąć.

- Musisz mu wybaczyć. On bardzo cierpiał, gdy zniknęłaś. I wciąż nie wierzy w twój powrót. – Tavia wyprostowała przed siebie nogi odsłaniając na stopach pantofelki, identyczne do tych, co miała na sobie Aurea. – Wróciłaś wczoraj. Jeden dzień. Daj mu czas, a zrozumie.

- Co?

- Że jego mała córeczka umarła wiele lat temu. – szafirowe oczy dziewcząt skrzyżowały się, gdy cicho odpowiedziała dziewczyna. – Jednak dostaliśmy szansę by znów stać się pełną rodziną. Dużo cię ominęło, ale nas też. Jak na przykład zmiana imienia.

- Ty nie masz z tym problemu. – zauważyła, ciekawie przyglądając bliźniaczce, która uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo.

- Jesteś moją siostrą, Aureo, oczywiście, że jestem po twojej stronie. Nawet jeśli wybrałaś sobie inne imię i nawet jeśli byłoby ono równie głupie co moje. – zaśmiała się wesoło, szturchając ją łokciem. – Mogę spytać czemu w ogóle Aurea?

- Nie pamiętałam. Nie tylko ciebie, rodziców czy… czegokolwiek. Nie pamiętałam imienia, nazwiska, skąd jestem. – pokręciła głową, spuszczając wzrok na swoje dłonie, a potem sięgając na szyję by musnąć palcem wisiorek. – Zaczęli więc mówić do mnie Aurea. To morska bogini.

- Och, masz imię bogini? – uśmiechnęły się jednocześnie, ale Tavia wzruszyła ramionami. – Mam mnóstwo pytań. I ty pewnie też. Staram się naprawdę nie zarzucić cię nimi, ale… jestem ciekawa.

- Jak ja. – przyznała Aurea, bo przecież to ta cholerna ciekawość ją tu ściągnęła. – Przepraszam, że cię nie pamiętałam.

- Ale już sobie przypominasz. A nawet jeśli nie, to to czujesz. Prawda? – Tavia wyprostowała palce, pozwalając mocniejszemu powiewowi porwać kwiatka i ściągnąć go z klifu. – Wiem, że tak. Bo ja też.

- Wydajesz się nieporuszona moją obecnością tutaj.

- Jeżeli nie będę taka jak teraz, to się rozpadnę na małe kawałeczki. – stwierdziła w końcu Tavia, a w jej oczach błysnęły łzy. – Ja cię pamiętam.

- Nie martw się, Vi, przypomnę sobie. – ścisnęła dłoń siostry, która uniosła kąciki ust oraz zamrugała by pozbyć się łez. W końcu ich tematy zeszły na nijakie sprawy jak o pogodzie i ich planach na najbliższe dni. Aurea w końcu odetchnęła. Może miała nawet tu więcej niż jednego sprzymierzeńca. Tavia i lord George wydawali się ją w jakimś stopniu akceptować. Zerknęła na ogromny pałac za nimi, który podobno był jej domem.

Nie spodziewała się nawet, że przez ten miesiąc, który się zaczynał aż tak się przywiąże do tego miejsca.

///

- Aura?

- Charlie? – uniosła wzrok znad czytanej książki, przyglądając bratu, który do tej pory bawił się szaleńczo pośród drzew, a teraz usiadł na rozłożonym kocu. Uśmiechnęła się, gdy leżąca obok Tavia, zmarszczyła z dezaprobatą nos, gdy prawie zgniótł ich talerz z ciasteczkami.

Pierwszy tydzień zleciał szybko. Nauczyła się już ignorować ciekawskie spojrzenia służby, która wciąż żyła jej przybyciem. Codziennie spędzała minimum dwie godziny z samym hrabią, podczas których, to on więcej mówił. Opowiadał o kontraktach, handlu, wspominał matkę albo po prostu. Mówił. Słuchała go, czasem coś dodając od siebie, ale sprawiało jej radość przebywanie z mężczyzną. W końcu nauczył się nazywać ją tak jak chciała, a bardzo często przy tym uśmiechał się do niej.

Lady Ariana była miła, ale nieśmiała. Rzadko kiedy zostawały same, bo w takich chwilach najczęściej odnajdywała ją siostra i wyciągała. Jednak widziała miłość między kobietą, a ojcem oraz jej opiekuńczą naturę względem Charlesa.

Jej brat był najbardziej zabawnym dzieckiem z jakim miała styczność. Wciąż prosił o pirackie historie, a ona czasem ulegała oraz opowiadała o ich walkach. Odpowiadała też na każde pytanie, czasem absurdalne, ale starała się spełnić obowiązek starszej siostry.

Tavia natomiast była najciekawszym towarzyszem. Opowiadała o matce, o ich poszukiwaniach, o wyspie, na którą płynęli. Wspomniała o swoich dwóch przyjaciółkach, które obecnie znajdywały się w Paryżu oraz o służących, które często spędzały z nią popołudnia.

Ani razu nie wyszli poza teren posiadłości. A Aurea nie narzekała. Chciała chłonąć każdą chwilę tutaj z rodzina, do której zaczynała się przywiązywać. Jej garderoba została całkowicie wymieniona, a przemiła Madam Rosaline i przygotowała pasujące na nią stroje, i wyrównała długość włosów. Dziwne było dla niej jeszcze by codziennie kąpać się długo w wannie przy pomocy dwóch, już jedynie przeznaczonych dla niej, służących. Hrabia przysłał jej dwie młode dziewczyny. Siedemnastoletnią Fabiane, której rodzice pracowali tu dobrych parę dekad, nieśmiałą blondyneczkę o cichym głosie oraz dziewiętnastoletnią Shaunę o ciemniejszej nawet od niej karnacji i czarnym oczom, które często błyszczały śmiechem. Polubiła obie bardzo, bo nie narzucały swojego towarzystwa, a przy tym sympatycznie się z nimi gawędziło.

- Aurea… - jęknął Charlie, gdy odpłynęła na chwilę myślami. Zamrugała, zamykając książkę i zapamiętując stronę, na której skończyła.

- Słucham, Lie. – zapewniła go, uśmiechając, gdy zerknął na nią z ciepłem oraz rozbawieniem. – No co?

- Nikt do mnie nie mówi Lie – wyjaśnił, zagryzając dolną wargę i kiwając głową. – Podoba mi się. Możesz tak do mnie mówić.

- A do mnie nikt nie mówi Aura, ale ty też możesz tak mówić. – odpowiedziała ze śmiechem, czochrając jego ciemną czuprynę.

- Umiesz walczyć? – zapytał, unosząc do góry drewniany miecz.

- Wychowali mnie piraci, Charlie, oczywiście, że umiem – parsknęła, przewracając oczami, gdy zrobił znów duże oczy. – Moim nauczycielem był nawet Czarnobrody.

- Naprawdę? – uśmiechnęła się lekko, przytakując, ale młody zrobił marsową miną na chichot Tavii. Brązowe oczy przygasły jakby śmiech siostry wykluczał słowa Aurei.

- Dziewczyny są głupie! – mruknął, podnosząc się i uciekając szybko. Aurea patrzyła na jego oddalającą się szybko sylwetkę, gdy uciekł przed nimi do sadu. Przekręciła się na kocu, spoglądając na bliźniaczkę pytająco.

- Czemu się śmiejesz?

- Czarnobrody? Naprawdę, Aureo? – zaśmiała się znów Tavia, marszcząc przy tym zabawnie nos. Jak ona. Dziewczyna spojrzała na drewniany mieczyk brata porzucony na trawie. Westchnęła, podnosząc się i sięgając po atrapę.

- Pamiętaj, siostrzyczko, że każda historia ma ziarnko prawdy – stwierdziła spokojnie, urywając tym samym chichot Tavii. Dziewczyna uniosła brwi, zerkając na trzymany przez nią przedmiot, a potem znów jaśniejąc w uśmiechu.

- Oczywiście, piracie.

- Dziewczyny są głupie – powtórzyła słowa braciszka, przewracając oczami i zostawiając zdumioną siostrę samej sobie. Tavia jednak szybko się poderwała, podbiegając do niej by zrównać z nią krok.

- W porządku, przepraszam. Po prostu… pamiętaj, że każde twoje słowo jest dla Charliego magiczne, a on jest za duży by wierzyć w bajki – westchnęła na kolejne karcące spojrzenie bliźniaczki. – Taka prawda, Aura.

- Nie. Każdy ma prawo wierzyć w co chce. A ja mówię prawdę. – Zatrzymała się przed wejściem do sadu, szukając spojrzeniem śladów po obecności chłopca.

- Przeszedł zapewne przez sad na dziedziniec przed zbrojownię – podpowiedziała jej siostra, pociągając za ramię by poprowadzić owym skrótem. – Nasz mały braciszek będzie chciał poskarżyć się rycerzom, że jego siostra nie umie walczyć.

- Bzdura – warknęła Aurea, wymachując przed sobą drewnianym mieczem w komiczny sposób. – Na statku pokonałabym każdego z nich z zamkniętymi oczami.

To była najszczersza prawda, ale pozwoliła Tavii zaśmiać się z tego stwierdzenia. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy przeszły między filarami by wyjść na jeden z większych otwartych dziedzińców, które należały do zamku hrabiego. Charles stał przy trzech rosłych mężycznach, którzy mieli na sobie pobrudzone koszule oraz pasy rycerskie. Zbroje zapewne czyścili im teraz giermkowie, a miecze kołysały się w pochwach przy pasie. Dziedziniec był wystarczająco duży by szkolić rekrutów, odbywających właśnie trening. Aurea przyglądała się ciekawie jak ich Mistrz ocenia sparingi. Starci rangą chłopcy walczyli między sobą, a młodsi z manekinami. Na końcu przy starej i nie uczęszczanej więzy rozstawione były tablice łucznicze, ale obecnie nikt przy nich nie ćwiczył.

- Charles, Aurea przyniosła ci twój miecz. – Tavia podeszła powolnym krokiem do stojącej grupki, zmuszając tym samym i ją do dołączenia. Wszystkie spojrzenia mężczyzn skupiły się na niej, a ona wyprostowała się niezauważalnie, ale nie spuściła głowy. Przyzwyczajała się powoli do tych pełnych zdumienia i oceny wzroków.

- Nie chcę go – burknął Charles, nawet na nie nie patrząc. Aurea przyjrzała się chłopcu, który zaciskał nerwowo pięści i przestępował z nogi na nogę.

- Myślałam, że miałeś nadzieję na poznanie kilku pirackich ciosów – odpowiedziała mu chłodno Tavia, a potem uśmiechnęła do milczących mężczyzn. – Panowie pozwolą, że przedstawię swoją najdroższą siostrę Aureę. Aureo, poznaj naszych trzech walecznych mężów.

- Lady Tavia jak zwykle nas onieśmiela – stwierdził najwyższy z nich o opalonej twarzy oraz przerzedzonych już włosach. Miał szerokie ramiona, umięśnione nogi, a jego ręce mogłyby roztrzaskać głowę niejednego niedźwiedzia. – Lady Aureo, to zaszczyt spotkać cię osobiście. Jestem sir Gary Delwish, dowódca sił zbrojnych twojego zacnego ojca. Pozwolę przedstawić mojego przyjaciela sir Aposa Gallwate’a, który zajmuje się nadzorem nad naszymi pisklakami – machnął rękę na młodych chłopaków, a stojący obok rycerz zaśmiał się lekko. Jego oczy błyszczały rozbawieniem, a Aurea od razu poczuła do niego sympatię. Przesunęła wzrok na trzeciego mężczyznę, niższego oraz mniej umięśnionego, który miał dość ponure spojrzenie. – A to nasz towarzysz sir Jorah Bradweel, kapitan straży miejskiej.

- Miło mi poznać tak ważne osoby. – Dygnęła lekko, ale wzrok zawiesiła na ostatnim z rycerzy. Kapitan straży miejskiej. Zazwyczaj jak stawała przed jakimkolwiek to z nim walczyła. To właśnie on odpowiadał za ochronę miasta, w tym portu, gdzie zazwyczaj dochodziło do zamieszek. I gdzie czaili się piraci.

- Oni potrafią walczyć, wiesz? Nikt ich nie pokonał od lat. Tak mówi tata. A tam uczą się najlepsi z najlepszych, którzy kiedyś zostaną rycerzami – zauważył Charlie, podnosząc brodę i w końcu na nią spoglądając ze złością. – Pokonują piratów.

- Umiem walczyć, Lie, nie okłamałam cię – westchnęła, mrużąc powieki i zerkając przez ramię na rekrutów, którzy kątem oczu starali się na nich spoglądać. Za każde uchybienie dostawali karcące uderzenie w plecy od nadzorującego ich mężczyzny. – Pokonam każdego z tych twoich przyszłych rycerzy.

- Walką zajmują się mężczyźni, Ailin. – Uniosła brwi, gdy brat użył tego imienia. Przyjrzała się mu przenikliwie, unosząc do góry jego drewniany mieczyk i przysunęła go do jego piersi.

- To najgłupsza rzecz jaką słyszałam, mój mały, a słyszałam ich wiele. – Zaśmiała się chrapliwie, przesuwając miecz na jego policzek i odgarnęła mu z twarzy pukiel włosów. – Mówię poważnie, Charlie. Pokonam dla ciebie każdego z nich.

- Och, to nie jest zbyt rozsądne, panienko Aureo – zaoponował sir Gary, rumieniąc delikatnie – Damie nie wypada walczyć.

- Damie nie należy odmawiać drobnych przyjemnostek – odparowała, obracając plecami i kierując na środek placu. – A pokonanie najroślejszego z tych szczurów będzie dla mnie słodką przyjemnością.

- Nie wolno, panience, co pani ojciec powie!

- Przecież nie musi o tym wiedzieć. – Spojrzała na Tavię, która patrzyła na nią z niedowierzaniem, na trzech mężczyzn zmieszanych, bo nie potrafiących dosłownie się jej przeciwstawić oraz Charliemu, który niepewnie na nią zerkał spod byka. – Chcę walczyć.

- Ale…

- Możemy drewnianymi mieczykami jak wolisz, panie, ale nie zmienię decyzji. – Szczerze mówiąc nie chciała już tego odwoływać nie tylko ze względu na brata, któremu obiecała sobie udowodnić, że nie kłamała. Chciała walczyć, bo się stęskniła za tą adrenaliną, która pobudzała ją całą podczas walki. Za uczuciem euforii przy każdym celnym wymierzonym zamachem. Podrzuciła mieczyk Charliego, robiąc nim obrót w powietrzu i łapiąc za rękojeść.

- Nie zmieni decyzji – jęknęła ulegle Tavia, wzruszając ramionami. – Proszę jej pozwolić. Na pańskich zasadach, sir.

- Niech się tak stanie – sir Apos klasnął, wołając fechmistrza ćwiczącego z rekrutami. Poszedł porozmawiać z mężczyzną, który obrócił się by odnaleźć wzrokiem Aureę. Widziała jego rosnące niedowierzanie i niechęć, gdy jego przełożony rozłożył ręce. Aurea wyprostowała się znów, przyglądając rekrutom, którzy stanęli teraz w jednym rzędzie. Było ich dwudziestu trzech w wieku od czternastu do dwudziestu lat. Większość wpatrywała się twardo przed siebie, ale złapała ciekawe spojrzenia co poniektórych.

- Tiberius Pollyx! – zawołał opiekun chłopców, a z szeregu po sekundzie wystąpił jeden z wyższych rekrutów. Aurea przesunęła wzrokiem po umięśnionej sylwetce, mięśniach widocznych pod mokrym od potu materiałem koszulki. Tiberius miał jasne włosy, zielone oczy oraz wąskie usta, a ona zauważyła kątem oka rumieniec Tavii. Och, oczywiście, musiała dostać młodzieńca, który jak widać przypodobał się jej bliźniacze. Decyzja jednak zaskoczyła ją z innego powodu. Myślała, że wybiorą jakiegoś wątłego i młodego wychowanka, która pokona w minutę. Jednak zdecydowali się ją zniechęcić. Ciekawe.

- Walczycie do chwili do której zdecyduje – zawyrokował sir Apos, gdy Tiberius z drewnianym mieczem stanął trzy metry przed nią. Wydawał się zdumiony, że ma walczyć z dziewczyną. Córką hrabiego. Jego oczy błyszczały to niechęcią to złością, a ona zainteresowała się bardziej tym drugim odczuciem. Nie podobało mu się, że ma się upokorzyć podczas walki z dziewczyną? Powinien czuć się wyróżniony.

- Liczy się celność, a nie siła – kontynuował ich sędzia, a ona odebrała inny drewniany miecz od fechmistrza, który wyjaśnił, że ten Charliego jest łatwiej łamliwy. Wzruszyła ramionami, rozciągając zesztywniałe ramiona, a potem uniosła kąciki ust. Jej przeciwnik jednak skrzywił się na to pozdrowienie.

- Rozumiecie zasady?

- Tak – odpowiedzieli równo, chociaż Aurea już zdążyła je zapomnieć. Sir odsunął się, a ona zaczęła czuć rosnące napięcie wokół nich. Rzuciła okiem na Charliego, który chwycił dłoń bladej Tavii. Uśmiechnęła się szeroko, unosząc miecz i salutując nim żartobliwie do niego. Właśnie ten moment wybrał sobie półrycerzyk by zaatakować. Pewnie chciał mieć już to za sobą. Dziewczyna jednak była przygotowana na ten ruch. Nie oszukujmy się piraci nie walczyli zbyt fair, a takie odsłonięcie się było zbyt kuszące. Wprawnie odskoczyła, pochylając i skupiając już na walce. Nie czekała na kolejny atak, sama zaatakowała. Rycerzyk sparował jej cios, ale nie był przygotowany, że zamiast odskoczyć to doskoczy do niego. Zrobił krok w tył dzięki czemu przesunęła drewnianą klingę wyżej muskając jego szyję. Punkt dla niej! Odskoczyła zadowolona oraz rozczarowaną taką nierozwagą. Jednak chłopak poczuł chyba wściekłość na taki obrót spraw. Zaatakował szybciej, zmuszając ją do tańca z mieczem. Aurea to kochała. Poruszała się w swoim rytmie, robiąc obroty oraz zwody, które lekko dekoncertowały chłopaka. Tiberius zaczerwienił się, gdy uderzyła go mieczykiem już drugi raz w plecy. Jego młodzi towarzysze zaczęli wykrzykiwać i buczeć, dodając mu odwagi do kolejnego uderzenia. Aurea poczuła w pewnym momencie szarpnięcie, gdy pociągnął ją za sukienkę. Wylądowała na plecach, wypuszczając z płuc powietrze i przyglądając końcowi miecza przy nosie. Zielone oczy wydawały się zanadto zadowolone. Słyszała okrzyki najstarszych rycerzy, którzy domagali się zakończenia walki. Ale nie mogła się na to zgodzić. Uderzyła Tiberiusa w kolano, wywołując tym samym jego jęk. Sama obróciła się, chwytając swój miecz i rozpoczynając atak. Jej kok rozwiązał się, a włosy opadły na plecy. Znów uniosła nogę kopiąc tym razem w brzuch, a po chwili mieczem uderzając w ramię. Rekrut warknął, gdy z łokcia uderzyła go w twarz. Uśmiechnęła się, gdy czerwona kropla spłynęła po jego brodzie. Chłopak wrzasnął atakując już z mniejszą rezerwą. Odczuła to dokładnie, bo aż zakłuło ją w nadgarstku, gdy wypuściła złamany na pół miecz. Odskoczyła na bok, podcinając go lekko i sięgając po części swojej broni. Gdy ją znów zaatkował zręcznie odepchnęła jego rękę, nurkując i pchając go całym swoim ciałem. Upadli na ziemię, gdzie ona siedziała na nim okrakiem, a on przyciskał miecz do jej karku.

- Kazałem wam przerwać! – zamrugała, bo dopiero teraz dotarł do niej krzyk stojącego nad nimi sir Aposa. Przesunęła wzrok dalej natrafiając na oszołomioną Tavię i Charliego, który biegł w ich stronę razem z sir Garym. Chłopcy dookoła nich ucichli, również zdumieni agresją z jaką walczyli.

- Nic, Lady Aureo, się panience nie stało? – zapytał sir Gary, pochylając by pomóc jej wstać, ale potrząsnęła głową. Widząc jej pełne rozbawienie spojrzenie uspokoił się, rozglądając i klaszcząc. – Tak się panienka upierała i co? Nie żyła by teraz!

- Nie. Nie żylibyśmy – poprawiła go, spoglądając na leżącego pod nią chłopaka, który nie odrywał od niej zamyślonego wzroku. Podniosła się lekko ukazując lewą rękę przytkniętą do podbrzusza chłopaka z kawałkiem rozwalonej klingi. Blondyn parsknął śmiechem, odrzucając na bok swój miecz i siadając szybko, tym samym mając na jej poziomie oczy. Przewróciła oczami, gdy panowie rzucili się by pomóc jej wstać, a potem oceniali jej stan.

- To znaczy, że remis? – zapytał Charlie, a jego usta ułożyły się w szerokim uśmiechu, gdy doskoczył do siostry. – O rany, Aurea! Byłaś jak rycerz!

- Nie, nie rycerz – kucnęła przed nim, pstrykając go w nos. – Jak pirat.

- Jak pirat – powtórzył szczęśliwy chłopczyk, rzucając okiem na Tiberiusa. – Myślałem, że jesteś najlepszy!

- Bo jestem – odparł chłopak, a ich spojrzenia skrzyżowały się. – Teraz mam konkurencję.


- Gdyby nie sukienka skopałabym ci tyłek – odparła, a Tiberius uśmiechnął się szeroko. W przeciwieństwie do niego starci rycerze skrzywili się ze zgrozą. Nawet nie wiedziała w jakie kłopoty się wplątała.