- Jestem Aurea, Aurea, Aurea. –
mruczała pod nosem, przemierzając któryś już kolei korytarz. Nie była pewna jak
daleko odeszła od jadalni oraz czy ktoś ją wołał. Emocje w niej kipiały, a ona
nie miała nawet jak wydusić ich z siebie.
Może jednak pomysł by poznać
prawdziwą rodzinę był bezsensowny? Jej domem był statek, jej braćmi piraci, nie
mówiąc o tacie, który zapewne wciąż nie wie o jej zniknięciu. Jak mogli uważać,
że trzymali ją w złych warunkach? Oczywiście, kiedy nie spodziewają się walki,
szczególnie przegranej walki, to ona wycofuje się i udaje szarą myszkę pośród niebezpiecznych łobuzów.
Jednak nigdy żaden z nich jej nie
skrzywdził. Nigdy. I nie umiała sobie wyobrazić by nawet któryś spróbował. Byli
rodziną. A ona ich porzuciła poddając kaprysowi i ciekawości. Głupia Aurea.
Głupia.
Pchnęła duże drzwi, zatrzymując
zaskoczona, gdy o to znalazła się na zewnątrz. Wciągnęła głęboko do płuc świeże
powietrze, zeskakując po stopniach i zatrzymując na środku ścieżki. Ruszyła
przed siebie, oglądając z fascynacją piękne kwiaty, pnące się ku górze drzewa
oraz rośliny, których nazw zupełnie nie znała. Ogród był duży oraz pełen
zieleni i barwnych kwiatków. Minęła bramę zrobioną z drewna, uśmiechając, gdy
zrozumiała, że idzie w kierunku klifu, na którym wybudowano ich posiadłość.
Usiadła z zadowoleniem na blisko
brzegu, spoglądając przed siebie na rozparty w każdą stronę ocean. Nawet tutaj
słyszała fale uderzające o skały, czuła zapach słonej mgiełki i smak kropelek
na ustach. Była stworzona dla wody. Jej serce biło równo z falami, jej krew
płynęła w rytm wody.
- Często tu przychodzę. – Tavia
usiadła obok niej, zrywając jeden z kwiatków i obracając go w palcach. – Zawsze
miałam nadzieję, że zobaczę jak przypływasz.
- Z tej wysokości na pewno byś mnie
poznała. – mruknęła rozbawiona, podciągając kolana pod brodę. Tavia zaśmiała
się cicho, pozwalając ciszy ukoić jej nerwy. Zerknęła na siostrę, która bawiła
się płatkami kwiatka i od czasu do czasu posyłała wodzie zamyślone spojrzenia.
Dzięki tej chwili naprawdę zrozumiała, że ich relacja nie uległa dużej zmianie.
Nie pamiętając wszystkiego, bo każdą wspominkę odrzucała, wiedziała, że ona i
Tavia tworzyły kiedyś zgrany duet. Kiedy na statku siostrze wypadła zabawka,
bez wahania po nią pobiegła, wiedząc jak ważny ten królik był dla bliźniaczki.
Gdyby nie zawiało, gdyby nie zawahała się i nie wychyliła jeszcze po swój
kapelusz… wszystko by wyglądało inaczej. A jednak los chciał tak, a teraz one,
identyczne, znajome i całkowicie obce, siedziały ramię w ramię pozwalając ich
myślom płynąć.
- Musisz mu wybaczyć. On bardzo
cierpiał, gdy zniknęłaś. I wciąż nie wierzy w twój powrót. – Tavia wyprostowała
przed siebie nogi odsłaniając na stopach pantofelki, identyczne do tych, co
miała na sobie Aurea. – Wróciłaś wczoraj. Jeden dzień. Daj mu czas, a zrozumie.
- Co?
- Że jego mała córeczka umarła
wiele lat temu. – szafirowe oczy dziewcząt skrzyżowały się, gdy cicho
odpowiedziała dziewczyna. – Jednak dostaliśmy szansę by znów stać się pełną
rodziną. Dużo cię ominęło, ale nas też. Jak na przykład zmiana imienia.
- Ty nie masz z tym problemu. –
zauważyła, ciekawie przyglądając bliźniaczce, która uśmiechnęła się do niej
porozumiewawczo.
- Jesteś moją siostrą, Aureo,
oczywiście, że jestem po twojej stronie. Nawet jeśli wybrałaś sobie inne imię i
nawet jeśli byłoby ono równie głupie co moje. – zaśmiała się wesoło,
szturchając ją łokciem. – Mogę spytać czemu w ogóle Aurea?
- Nie pamiętałam. Nie tylko ciebie,
rodziców czy… czegokolwiek. Nie pamiętałam imienia, nazwiska, skąd jestem. –
pokręciła głową, spuszczając wzrok na swoje dłonie, a potem sięgając na szyję
by musnąć palcem wisiorek. – Zaczęli więc mówić do mnie Aurea. To morska bogini.
- Och, masz imię bogini? –
uśmiechnęły się jednocześnie, ale Tavia wzruszyła ramionami. – Mam mnóstwo
pytań. I ty pewnie też. Staram się naprawdę nie zarzucić cię nimi, ale… jestem
ciekawa.
- Jak ja. – przyznała Aurea, bo
przecież to ta cholerna ciekawość ją tu ściągnęła. – Przepraszam, że cię nie
pamiętałam.
- Ale już sobie przypominasz. A
nawet jeśli nie, to to czujesz. Prawda? – Tavia wyprostowała palce, pozwalając
mocniejszemu powiewowi porwać kwiatka i ściągnąć go z klifu. – Wiem, że tak. Bo
ja też.
- Wydajesz się nieporuszona moją
obecnością tutaj.
- Jeżeli nie będę taka jak teraz,
to się rozpadnę na małe kawałeczki. – stwierdziła w końcu Tavia, a w jej oczach
błysnęły łzy. – Ja cię pamiętam.
- Nie martw się, Vi, przypomnę
sobie. – ścisnęła dłoń siostry, która uniosła kąciki ust oraz zamrugała by
pozbyć się łez. W końcu ich tematy zeszły na nijakie sprawy jak o pogodzie i
ich planach na najbliższe dni. Aurea w końcu odetchnęła. Może miała nawet tu
więcej niż jednego sprzymierzeńca. Tavia i lord George wydawali się ją w jakimś
stopniu akceptować. Zerknęła na ogromny pałac za nimi, który podobno był jej
domem.
Nie
spodziewała się nawet, że przez ten miesiąc, który się zaczynał aż tak się
przywiąże do tego miejsca.
///
- Aura?
- Charlie?
– uniosła wzrok znad czytanej książki, przyglądając bratu, który do tej pory
bawił się szaleńczo pośród drzew, a teraz usiadł na rozłożonym kocu.
Uśmiechnęła się, gdy leżąca obok Tavia, zmarszczyła z dezaprobatą nos, gdy
prawie zgniótł ich talerz z ciasteczkami.
Pierwszy
tydzień zleciał szybko. Nauczyła się już ignorować ciekawskie spojrzenia
służby, która wciąż żyła jej przybyciem. Codziennie spędzała minimum dwie
godziny z samym hrabią, podczas których, to on więcej mówił. Opowiadał o
kontraktach, handlu, wspominał matkę albo po prostu. Mówił. Słuchała go, czasem
coś dodając od siebie, ale sprawiało jej radość przebywanie z mężczyzną. W
końcu nauczył się nazywać ją tak jak chciała, a bardzo często przy tym
uśmiechał się do niej.
Lady Ariana
była miła, ale nieśmiała. Rzadko kiedy zostawały same, bo w takich chwilach
najczęściej odnajdywała ją siostra i wyciągała. Jednak widziała miłość między
kobietą, a ojcem oraz jej opiekuńczą naturę względem Charlesa.
Jej brat
był najbardziej zabawnym dzieckiem z jakim miała styczność. Wciąż prosił o
pirackie historie, a ona czasem ulegała oraz opowiadała o ich walkach.
Odpowiadała też na każde pytanie, czasem absurdalne, ale starała się spełnić
obowiązek starszej siostry.
Tavia
natomiast była najciekawszym towarzyszem. Opowiadała o matce, o ich
poszukiwaniach, o wyspie, na którą płynęli. Wspomniała o swoich dwóch
przyjaciółkach, które obecnie znajdywały się w Paryżu oraz o służących, które
często spędzały z nią popołudnia.
Ani razu
nie wyszli poza teren posiadłości. A Aurea nie narzekała. Chciała chłonąć każdą
chwilę tutaj z rodzina, do której zaczynała się przywiązywać. Jej garderoba
została całkowicie wymieniona, a przemiła Madam Rosaline i przygotowała
pasujące na nią stroje, i wyrównała długość włosów. Dziwne było dla niej jeszcze
by codziennie kąpać się długo w wannie przy pomocy dwóch, już jedynie
przeznaczonych dla niej, służących. Hrabia przysłał jej dwie młode dziewczyny.
Siedemnastoletnią Fabiane, której rodzice pracowali tu dobrych parę dekad,
nieśmiałą blondyneczkę o cichym głosie oraz dziewiętnastoletnią Shaunę o
ciemniejszej nawet od niej karnacji i czarnym oczom, które często błyszczały
śmiechem. Polubiła obie bardzo, bo nie narzucały swojego towarzystwa, a przy
tym sympatycznie się z nimi gawędziło.
- Aurea… - jęknął Charlie, gdy
odpłynęła na chwilę myślami. Zamrugała, zamykając książkę i zapamiętując
stronę, na której skończyła.
- Słucham, Lie. – zapewniła go,
uśmiechając, gdy zerknął na nią z ciepłem oraz rozbawieniem. – No co?
- Nikt do mnie nie mówi Lie – wyjaśnił,
zagryzając dolną wargę i kiwając głową. – Podoba mi się. Możesz tak do mnie
mówić.
- A do mnie nikt nie mówi Aura, ale
ty też możesz tak mówić. – odpowiedziała ze śmiechem, czochrając jego ciemną
czuprynę.
- Umiesz walczyć? – zapytał,
unosząc do góry drewniany miecz.
- Wychowali mnie piraci, Charlie,
oczywiście, że umiem – parsknęła, przewracając oczami, gdy zrobił znów duże
oczy. – Moim nauczycielem był nawet Czarnobrody.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się
lekko, przytakując, ale młody zrobił marsową miną na chichot Tavii. Brązowe
oczy przygasły jakby śmiech siostry wykluczał słowa Aurei.
- Dziewczyny są głupie! – mruknął,
podnosząc się i uciekając szybko. Aurea patrzyła na jego oddalającą się szybko
sylwetkę, gdy uciekł przed nimi do sadu. Przekręciła się na kocu, spoglądając
na bliźniaczkę pytająco.
- Czemu się śmiejesz?
- Czarnobrody? Naprawdę, Aureo? – zaśmiała się znów Tavia, marszcząc
przy tym zabawnie nos. Jak ona. Dziewczyna spojrzała na drewniany mieczyk brata
porzucony na trawie. Westchnęła, podnosząc się i sięgając po atrapę.
- Pamiętaj, siostrzyczko, że każda
historia ma ziarnko prawdy – stwierdziła spokojnie, urywając tym samym chichot
Tavii. Dziewczyna uniosła brwi, zerkając na trzymany przez nią przedmiot, a
potem znów jaśniejąc w uśmiechu.
- Oczywiście, piracie.
- Dziewczyny są głupie – powtórzyła
słowa braciszka, przewracając oczami i zostawiając zdumioną siostrę samej
sobie. Tavia jednak szybko się poderwała, podbiegając do niej by zrównać z nią
krok.
- W porządku, przepraszam. Po
prostu… pamiętaj, że każde twoje słowo jest dla Charliego magiczne, a on jest
za duży by wierzyć w bajki – westchnęła na kolejne karcące spojrzenie
bliźniaczki. – Taka prawda, Aura.
- Nie. Każdy ma prawo wierzyć w co
chce. A ja mówię prawdę. – Zatrzymała się przed wejściem do sadu, szukając
spojrzeniem śladów po obecności chłopca.
- Przeszedł zapewne przez sad na
dziedziniec przed zbrojownię – podpowiedziała jej siostra, pociągając za ramię
by poprowadzić owym skrótem. – Nasz mały braciszek będzie chciał poskarżyć się
rycerzom, że jego siostra nie umie walczyć.
- Bzdura – warknęła Aurea,
wymachując przed sobą drewnianym mieczem w komiczny sposób. – Na statku
pokonałabym każdego z nich z zamkniętymi oczami.
To była najszczersza prawda, ale
pozwoliła Tavii zaśmiać się z tego stwierdzenia. Utwierdziła się w tym
przekonaniu, gdy przeszły między filarami by wyjść na jeden z większych
otwartych dziedzińców, które należały do zamku hrabiego. Charles stał przy
trzech rosłych mężycznach, którzy mieli na sobie pobrudzone koszule oraz pasy
rycerskie. Zbroje zapewne czyścili im teraz giermkowie, a miecze kołysały się w
pochwach przy pasie. Dziedziniec był wystarczająco duży by szkolić rekrutów,
odbywających właśnie trening. Aurea przyglądała się ciekawie jak ich Mistrz
ocenia sparingi. Starci rangą chłopcy walczyli między sobą, a młodsi z
manekinami. Na końcu przy starej i nie uczęszczanej więzy rozstawione były
tablice łucznicze, ale obecnie nikt przy nich nie ćwiczył.
- Charles, Aurea przyniosła ci twój
miecz. – Tavia podeszła powolnym krokiem do stojącej grupki, zmuszając tym
samym i ją do dołączenia. Wszystkie spojrzenia mężczyzn skupiły się na niej, a
ona wyprostowała się niezauważalnie, ale nie spuściła głowy. Przyzwyczajała się
powoli do tych pełnych zdumienia i oceny wzroków.
- Nie chcę go – burknął Charles,
nawet na nie nie patrząc. Aurea przyjrzała się chłopcu, który zaciskał nerwowo
pięści i przestępował z nogi na nogę.
- Myślałam, że miałeś nadzieję na
poznanie kilku pirackich ciosów – odpowiedziała mu chłodno Tavia, a potem
uśmiechnęła do milczących mężczyzn. – Panowie pozwolą, że przedstawię swoją
najdroższą siostrę Aureę. Aureo, poznaj naszych trzech walecznych mężów.
- Lady Tavia jak zwykle nas
onieśmiela – stwierdził najwyższy z nich o opalonej twarzy oraz przerzedzonych
już włosach. Miał szerokie ramiona, umięśnione nogi, a jego ręce mogłyby
roztrzaskać głowę niejednego niedźwiedzia. – Lady Aureo, to zaszczyt spotkać
cię osobiście. Jestem sir Gary Delwish, dowódca sił zbrojnych twojego zacnego
ojca. Pozwolę przedstawić mojego przyjaciela sir Aposa Gallwate’a, który
zajmuje się nadzorem nad naszymi pisklakami – machnął rękę na młodych
chłopaków, a stojący obok rycerz zaśmiał się lekko. Jego oczy błyszczały
rozbawieniem, a Aurea od razu poczuła do niego sympatię. Przesunęła wzrok na
trzeciego mężczyznę, niższego oraz mniej umięśnionego, który miał dość ponure
spojrzenie. – A to nasz towarzysz sir Jorah Bradweel, kapitan straży miejskiej.
- Miło mi poznać tak ważne osoby. –
Dygnęła lekko, ale wzrok zawiesiła na ostatnim z rycerzy. Kapitan straży
miejskiej. Zazwyczaj jak stawała przed jakimkolwiek to z nim walczyła. To
właśnie on odpowiadał za ochronę miasta, w tym portu, gdzie zazwyczaj
dochodziło do zamieszek. I gdzie czaili się piraci.
- Oni potrafią walczyć, wiesz? Nikt
ich nie pokonał od lat. Tak mówi tata. A tam uczą się najlepsi z najlepszych,
którzy kiedyś zostaną rycerzami – zauważył Charlie, podnosząc brodę i w końcu
na nią spoglądając ze złością. – Pokonują piratów.
- Umiem walczyć, Lie, nie okłamałam
cię – westchnęła, mrużąc powieki i zerkając przez ramię na rekrutów, którzy
kątem oczu starali się na nich spoglądać. Za każde uchybienie dostawali karcące
uderzenie w plecy od nadzorującego ich mężczyzny. – Pokonam każdego z tych
twoich przyszłych rycerzy.
- Walką zajmują się mężczyźni,
Ailin. – Uniosła brwi, gdy brat użył tego imienia. Przyjrzała się mu
przenikliwie, unosząc do góry jego drewniany mieczyk i przysunęła go do jego
piersi.
- To najgłupsza rzecz jaką
słyszałam, mój mały, a słyszałam ich wiele. – Zaśmiała się chrapliwie,
przesuwając miecz na jego policzek i odgarnęła mu z twarzy pukiel włosów. –
Mówię poważnie, Charlie. Pokonam dla ciebie każdego z nich.
- Och, to nie jest zbyt rozsądne,
panienko Aureo – zaoponował sir Gary, rumieniąc delikatnie – Damie nie wypada
walczyć.
- Damie nie należy odmawiać
drobnych przyjemnostek – odparowała, obracając plecami i kierując na środek
placu. – A pokonanie najroślejszego z tych szczurów będzie dla mnie słodką
przyjemnością.
- Nie wolno, panience, co pani
ojciec powie!
- Przecież nie musi o tym wiedzieć.
– Spojrzała na Tavię, która patrzyła na nią z niedowierzaniem, na trzech
mężczyzn zmieszanych, bo nie potrafiących dosłownie się jej przeciwstawić oraz
Charliemu, który niepewnie na nią zerkał spod byka. – Chcę walczyć.
- Ale…
- Możemy drewnianymi mieczykami jak
wolisz, panie, ale nie zmienię decyzji. – Szczerze mówiąc nie chciała już tego
odwoływać nie tylko ze względu na brata, któremu obiecała sobie udowodnić, że
nie kłamała. Chciała walczyć, bo się stęskniła za tą adrenaliną, która
pobudzała ją całą podczas walki. Za uczuciem euforii przy każdym celnym
wymierzonym zamachem. Podrzuciła mieczyk Charliego, robiąc nim obrót w
powietrzu i łapiąc za rękojeść.
- Nie zmieni decyzji – jęknęła
ulegle Tavia, wzruszając ramionami. – Proszę jej pozwolić. Na pańskich
zasadach, sir.
- Niech się tak stanie – sir Apos
klasnął, wołając fechmistrza ćwiczącego z rekrutami. Poszedł porozmawiać z
mężczyzną, który obrócił się by odnaleźć wzrokiem Aureę. Widziała jego rosnące
niedowierzanie i niechęć, gdy jego przełożony rozłożył ręce. Aurea wyprostowała
się znów, przyglądając rekrutom, którzy stanęli teraz w jednym rzędzie. Było
ich dwudziestu trzech w wieku od czternastu do dwudziestu lat. Większość
wpatrywała się twardo przed siebie, ale złapała ciekawe spojrzenia co
poniektórych.
- Tiberius Pollyx! – zawołał
opiekun chłopców, a z szeregu po sekundzie wystąpił jeden z wyższych rekrutów.
Aurea przesunęła wzrokiem po umięśnionej sylwetce, mięśniach widocznych pod mokrym
od potu materiałem koszulki. Tiberius miał jasne włosy, zielone oczy oraz
wąskie usta, a ona zauważyła kątem oka rumieniec Tavii. Och, oczywiście,
musiała dostać młodzieńca, który jak widać przypodobał się jej bliźniacze.
Decyzja jednak zaskoczyła ją z innego powodu. Myślała, że wybiorą jakiegoś
wątłego i młodego wychowanka, która pokona w minutę. Jednak zdecydowali się ją
zniechęcić. Ciekawe.
- Walczycie do chwili do której
zdecyduje – zawyrokował sir Apos, gdy Tiberius z drewnianym mieczem stanął trzy
metry przed nią. Wydawał się zdumiony, że ma walczyć z dziewczyną. Córką
hrabiego. Jego oczy błyszczały to niechęcią to złością, a ona zainteresowała
się bardziej tym drugim odczuciem. Nie podobało mu się, że ma się upokorzyć
podczas walki z dziewczyną? Powinien czuć się wyróżniony.
- Liczy się celność, a nie siła –
kontynuował ich sędzia, a ona odebrała inny drewniany miecz od fechmistrza,
który wyjaśnił, że ten Charliego jest łatwiej łamliwy. Wzruszyła ramionami,
rozciągając zesztywniałe ramiona, a potem uniosła kąciki ust. Jej przeciwnik
jednak skrzywił się na to pozdrowienie.
- Rozumiecie zasady?
- Tak – odpowiedzieli równo,
chociaż Aurea już zdążyła je zapomnieć. Sir odsunął się, a ona zaczęła czuć
rosnące napięcie wokół nich. Rzuciła okiem na Charliego, który chwycił dłoń
bladej Tavii. Uśmiechnęła się szeroko, unosząc miecz i salutując nim
żartobliwie do niego. Właśnie ten moment wybrał sobie półrycerzyk by
zaatakować. Pewnie chciał mieć już to za sobą. Dziewczyna jednak była
przygotowana na ten ruch. Nie oszukujmy się piraci nie walczyli zbyt fair, a
takie odsłonięcie się było zbyt kuszące. Wprawnie odskoczyła, pochylając i
skupiając już na walce. Nie czekała na kolejny atak, sama zaatakowała. Rycerzyk
sparował jej cios, ale nie był przygotowany, że zamiast odskoczyć to doskoczy
do niego. Zrobił krok w tył dzięki czemu przesunęła drewnianą klingę wyżej
muskając jego szyję. Punkt dla niej! Odskoczyła zadowolona oraz rozczarowaną
taką nierozwagą. Jednak chłopak poczuł chyba wściekłość na taki obrót spraw.
Zaatakował szybciej, zmuszając ją do tańca z mieczem. Aurea to kochała.
Poruszała się w swoim rytmie, robiąc obroty oraz zwody, które lekko
dekoncertowały chłopaka. Tiberius zaczerwienił się, gdy uderzyła go mieczykiem
już drugi raz w plecy. Jego młodzi towarzysze zaczęli wykrzykiwać i buczeć,
dodając mu odwagi do kolejnego uderzenia. Aurea poczuła w pewnym momencie
szarpnięcie, gdy pociągnął ją za sukienkę. Wylądowała na plecach, wypuszczając
z płuc powietrze i przyglądając końcowi miecza przy nosie. Zielone oczy
wydawały się zanadto zadowolone. Słyszała okrzyki najstarszych rycerzy, którzy
domagali się zakończenia walki. Ale nie mogła się na to zgodzić. Uderzyła
Tiberiusa w kolano, wywołując tym samym jego jęk. Sama obróciła się, chwytając
swój miecz i rozpoczynając atak. Jej kok rozwiązał się, a włosy opadły na
plecy. Znów uniosła nogę kopiąc tym razem w brzuch, a po chwili mieczem
uderzając w ramię. Rekrut warknął, gdy z łokcia uderzyła go w twarz.
Uśmiechnęła się, gdy czerwona kropla spłynęła po jego brodzie. Chłopak wrzasnął
atakując już z mniejszą rezerwą. Odczuła to dokładnie, bo aż zakłuło ją w
nadgarstku, gdy wypuściła złamany na pół miecz. Odskoczyła na bok, podcinając
go lekko i sięgając po części swojej broni. Gdy ją znów zaatkował zręcznie
odepchnęła jego rękę, nurkując i pchając go całym swoim ciałem. Upadli na
ziemię, gdzie ona siedziała na nim okrakiem, a on przyciskał miecz do jej
karku.
- Kazałem wam przerwać! –
zamrugała, bo dopiero teraz dotarł do niej krzyk stojącego nad nimi sir Aposa.
Przesunęła wzrok dalej natrafiając na oszołomioną Tavię i Charliego, który
biegł w ich stronę razem z sir Garym. Chłopcy dookoła nich ucichli, również
zdumieni agresją z jaką walczyli.
- Nic, Lady Aureo, się panience nie
stało? – zapytał sir Gary, pochylając by pomóc jej wstać, ale potrząsnęła
głową. Widząc jej pełne rozbawienie spojrzenie uspokoił się, rozglądając i
klaszcząc. – Tak się panienka upierała i co? Nie żyła by teraz!
- Nie. Nie żylibyśmy – poprawiła
go, spoglądając na leżącego pod nią chłopaka, który nie odrywał od niej
zamyślonego wzroku. Podniosła się lekko ukazując lewą rękę przytkniętą do
podbrzusza chłopaka z kawałkiem rozwalonej klingi. Blondyn parsknął śmiechem,
odrzucając na bok swój miecz i siadając szybko, tym samym mając na jej poziomie
oczy. Przewróciła oczami, gdy panowie rzucili się by pomóc jej wstać, a potem
oceniali jej stan.
- To znaczy, że remis? – zapytał
Charlie, a jego usta ułożyły się w szerokim uśmiechu, gdy doskoczył do siostry.
– O rany, Aurea! Byłaś jak rycerz!
- Nie, nie rycerz – kucnęła przed
nim, pstrykając go w nos. – Jak pirat.
- Jak pirat – powtórzył szczęśliwy
chłopczyk, rzucając okiem na Tiberiusa. – Myślałem, że jesteś najlepszy!
- Bo jestem – odparł chłopak, a ich
spojrzenia skrzyżowały się. – Teraz mam konkurencję.
- Gdyby nie sukienka skopałabym ci
tyłek – odparła, a Tiberius uśmiechnął się szeroko. W przeciwieństwie do niego
starci rycerze skrzywili się ze zgrozą. Nawet nie wiedziała w jakie kłopoty się
wplątała.